czwartek, 5 grudnia 2013

Blask pośród nocy, ciemność za dnia 2


 - Czy demonom zdarza się mówić prawdę? – Sasuke udaremnił Tarou pracę nad nową kukiełką. Do tej pory przewlekała nici w malutkich otworach wydrążonych w głowie lalki, siedząc przy stole, skoncentrowana i rzetelna w swoich kreacjach. Usłyszawszy Sasuke, poderwała głowę i ukazała mu widoczne na twarzy zmarszczki. Zmarszczki, myślał Sasuke. Głupie zmarszczki, nie tolerowały go. Pojawiały się, by ostrzec, dać do zrozumienia. „Co ty pleciesz?’, „Rozczarowujesz ją!”.
 - Demony obsypują plugawymi kłamstwami. O, święta Isauro! Dlaczego muszę uświadamiać cię o tak oczywistych rzeczach? – Na tle ogromu przeróżnych reakcji, które wzbudzał w Tarou, tę uznał za bardziej powściągliwą od wszystkich innych. Mimo to poznał, wiedział, że kobieta dusi w sobie irytację. Nie była względem niego całkowicie szczera i to częściowo zneutralizowało gryzące go sumienie. – Czyżby Haruno do ciebie przemówiła? Jeśli tak, powinieneś natychmiast zgłosić to wyżej postawionym.


 - Widziałem wczoraj Uchihę – wyjawił to ot, tak. Bez konkretnego powodu.
 - Jak wrażenia? – Rozdrażnił Tarou zmianą tematu, ale nie drążyła go na siłę.
 - Nijak.
 - Był niemiły?
 - Raczej dziwny. Cichy…
Tarou sięgnęła po garść materiału, z którego tworzyła cienkie paseczki z myślą o włosach dla swoich drewnianych tworów. Sasuke poczuł między nimi urastające napięcie, rosło bez przerwy aż w końcu osiągnęło stopień, którego on nigdy nie doznał. Poczuł to. Frustrację z domieszką goryczy. Żal, że nic nie będzie w stanie rozgrzeszyć Sakury w jego oczach, a tym bardziej przezorność Tarou.
Przez uchylone drzwi do warsztatu przedarła się fala powietrza. Coś zaskrzypiało, dźwięk ten przeniknął do jego uszu i ściągnął uwagę na wieszak w pobliżu wyjścia. Tam poruszyła się kukiełka, jedna z wielu efektów końcowych pracy Tarou, martwy przedmiot, świadek jego pierwszy słów odnoszących się do Sakury.
Jeśli śliczna.
Piekielnie śliczna. Demoniczne śliczna! Czy miał potraktować jej urodę jak broń, sposobem, o którym opowiadała mu artystka? A może to zwyczajna wola Bogów. Kto wie, może to Isaura, symbol piękna, doskonałości, może ona zafundowała Sakurze ten wabiący mężczyzn wizerunek. A może to obraz z lochów – obraz kąpieli – zagnieżdżony w jego głowie i wyraźny, choć, w teorii, już dawno powinien się zamglić.
 - Odzywała się do ciebie? – Tarou ponowiła pytanie, na które nie udzielił odpowiedzi.
Westchnął.
 - Ja się do niej odezwałem.
 - To wbrew zasadom. Postępujesz wbrew zasadom, Sasuke.
Co gorsza, postępował dalej. Sakura upatrzyła sobie w nim następcę Karu, nowego rozmówcy, a dzień później zaabsorbował ją szkicownik Sasuke. Oczy jej lśniły od zachłannej potrzeby poznawczej, ale ich relacje nie spełniały wymogów, które decydowały o tym czy wtajemniczy ją w ukryty w podświadomości świat, czy też nie. Kiedy odrzucił jej prośbę, Sakura ułożyła się w swoim kącie, na prześcieradle i Sasuke przestraszył się, że stracił ją bezpowrotnie. Przestraszył się, że opacznie to wszystko zrozumiała. Przecież i ona, i on doskonale zdawali sobie sprawę z konsekwencji, które złowróżbnie nad nimi lewitowały, czekając tylko, by opaść, uderzyć w nich potrójną siłą, bezlikiem kar, które groziły za odbyte rozmowy z więźniem, nie spełniających wyszczególnionych warunków. W każdym razie Sakura mogła przecież pomyśleć, że Sasuke przyszedł po rozum do głowy i wyznaczył między nimi wyimaginowany dystans, który karygodnie naruszono poprzednim razem.
Nie wierzył, że to robi, nawet w chwili, gdy miał jeszcze szansę, by przełknąć nasuwające się słowa; z powrotem, przez przełyk, prosto do serca. Tam je likwidował i szło mu to całkiem nieźle.
 - Rysuję to, co zapadnie mi w pamięci. To, co mnie ujmuje.
 - A potem? – rozochocił ją. Różowe, potargane włosy, wylazły zza półmroku, dając się opromienić lekkiemu blasku świec. Kajdany krępujące jej nadgarstki zaszczękały, gdy na czworaka opuściła kryjówkę. – Co potem robisz z tym wszystkim?
 - Łączę.
 - Jak?
Sasuke pomyślał, że chce mówić dalej.
 - Raz na jakiś czas zdobywam papier, większy rozmiarowo od tego, na którym szkicuję teraz. Jest kosztowny, ale lepszej jakości. Przeznaczam go na ważniejsze rysunki. Zwykle przeglądam wszystkie naszkicowane tutaj… - zrobił pauzę, by naprowadzić jej wzrok na rysownik. – A po tym wszystkim wybieram elementy, które mają ze sobą coś wspólnego. Elementy, które mogłyby razem stworzyć „coś”. To tajemnicze „coś”, którego nie można określić słowami.
 - Jak w miłości? – Uniósł wzrok na dźwięk jej podekscytowanego głosu. Twarz Sakury pojaśniała, wcale nie za sprawą dosięgającej ją zorzy światła.
 - W miłości? – Nie zrozumiał.
 - Tak, w miłości! Brat mówił mi, że będę wiedziała, który mężczyzna jest mi przeznaczony. Będzie miał „to coś”. Coś, co rozpoznam tylko ja. Ty szukasz tego w swoich rysunkach.
To go zszokowało, ale Sasuke uwierzył jej słowom. Układały się w sensowną całość i działały na niego tak kojąco, że mógłby pomylić uczucie z napływającą nadzieją.
- Racja – przyznał. – Nie potrafię opisać słowami rzeczy, których poszukuję w rysunkach.
 - Czy znalazłeś już jakiś z cosiem? – zapytała tak absurdalnie poważnie, że był gotów się roześmiać. Wygrał z tą chęcią, ale uśmiech roztrzaskał jego blokadę. Jakie szczęście, że maskowała go ciemność.
 - Tak. Jest jeden.
 - Pokaż – poprosiła.
 - Nie. – Decyzja była oczywista od samego początku i Sasuke był prawie pewien, że nie da się przekonać jej płonącym oczom.
Odmowa ją zasmuciła.
 - A kiedyś mi pokażesz?
 - Nie.
Dlaczego? – czekał na z pozoru oczywiste następstwo, ale nic nie nadeszło. Tylko cisza, przejmująca i głucha. Myślał, że będzie codziennością, a nagle zaczęła go drażnić.  
I wtedy, jakby ich myśli złączyły się jednym punkcie, Sakura zapytała:
 - Chcesz ze mną rozmawiać?
Sasuke krzywo się do niej uśmiechnął, czego nie mogła zauważyć. Żeby przedłużyć swój czas do namysłu, rzucił okiem na ścianę, popatrzył na jej konstrukcję, wręby powstałe na nawierzchni, wyobraził sobie wąski, otulony dwoma płomieniami ognia korytarz i zrozumiał, że tamtędy może dostać się tutaj każda osoba dopuszczona na obręby pałacu. Każda osoba może tutaj wleźć i ich podsłuchać.
 - Możemy rozmawiać? – znosiła jego zwłokę, patrząc tam gdzie Sasuke. Jakby dzielili ze sobą jakiś sekret.
 - Możemy – odrzekł, co zabrzmiało jak przymus. Możemy… Musimy! – Najwyżej skrócą nas o głowę lub powieszą na szubienicy. W najlepszym wypadku stracę pracę, a moje szkolenie szlag trafi.
 - Rozumiem – powiedziała. – To może… opowiesz mi coś o swoim szkoleniu?
Perfidny elf. Ten nagły przejaw cynizmu, w oczach Sasuke, dodał jej wdzięku.

Robiła coś strasznego. Czuła to w żołądku, sercu, krwi, która wrzała i pulsowała w jej żyłach. Czuła, że bliżej jej do śmierci, im więcej następuje wymian słów. Czuła się spokojniejsza. Może wreszcie i ją to schwyta. Wszechobecna śmierć, która cudem lub w sposób prowokacyjny, omijała ją co miesiąc i Sakura w końcu zrozumiała, że przypadki nie mają w zwyczaju działać na ludzką korzyść… tak długo. Szczęśliwe przypadki były nietrwałe. Gdy była z nią Karu, Sakura rzeczywiście brała to za dopisek szczęścia, niewiarygodny fart, którego inni mogli jej tylko zazdrość i przyglądać się dziewczynie, kiedy nadchodził czas, a rubinowi strażnicy wyprowadzali ich z podziemi, by urządzić widowisko.
Teraz kierowały nią przebrzydłe zapędy samobójcze. Wiedziała, że prędzej czy później nakryją ich na rozmowach i w ogóle nie przejmowała się losem strażnika. Błękitny, jak to Błękitny – nowy, często usprawiedliwiany, z ograniczeniem do długoterminowych odstępstw od dotychczas wykonywanej pracy, bez kar śmierci, bo te wyroki ciążyły na barkach żołnierzy tylko w przypadku wieloletniej posługi i nagłego zaniku lojalności. Zdrada. Zdrada była najcięższym grzechem i nikt nie uchodził z życiem, dźwigając jej brzemię. Nowicjusze, wbrew pozorom, mieli przywileje porównywalne do Granatowych. Śmierć nie egzystowała tuż za ich plecami, nie czuli na skórze łaskotania jej oddechu. A śmierć czuwała, konsekwentna i uparta, czekała na odpowiedni moment, by zabrać ze sobą kolejną, żołnierską duszyczkę.
Błękitny się zgodził, w co nadal trudno było jej uwierzyć. Opowiadał jej o szkoleniu, nocach, w trakcie których biegano godzinami wokół koszar i garnizonów. Lubił ostrzenie mieczy; żmudny, acz relaksujący obowiązek, przy którym rekruci snuli historie swojego życia. Strażnik podkreślił, że niektóre z nich pamięta do dziś, a dawniej, na bieżąco obrazował je za pomocą szkicownika.
Sakura nie spodziewała się, że tak się w nim zatraci. Traktowała ten moment jak szansę. Nadzieję na śmierć, jakkolwiek żałośnie to brzmiało. Przez pierwszą godzinę liczyła, że ktoś zaglądnie do podziemi. Liczyła, że ktoś z ulokowanego obok segmentu, zza bramy, ryknie, poinformuje cały labiryntowy obszar lochów o zdradzie. Dołoży swoje grosze w walce o jej marzenia.
A marzyła o śmierci.
To marzenie nie było jednak trwałe, gdyż, tak jak mówiła, jego egzystencja nie przekroczyła nawet godziny zegarowej. Wkrótce słowa strażnika, jej słowa… zespajały się ze sobą, łączyły istotę, która była ukryta głębiej, a której wcale nie zamierzali bezpośrednio przekazywać. Przejrzeli się wzajemnie, na wylot.
I trwało to nocami. Stawały się krótsze, bo i strażnik, i Sakura zawsze mieli mnóstwo do opowiedzenia. Sakura pilnowała się tylko, by nie przytaczać tematu brata, ciotki i piwnicy, a przede wszystkim trzymać się z dala od wszelkich wątków, pokrywających się z tą diabelską rewolucją. Chciała puścić to w niepamięć i, ku jej szczęściu, wartownik zdawał się myśleć podobnie.
Piątego dnia Sakura dowiedziała się o drewnianych kukiełkach.
 - Nigdy żadnej nie miałam – zwierzyła się strażnikowi i wyczuła, że wybałusza na nią oczy spod kaptura.
 - Nigdy?
 - Sprzedawano je na ulicach i na straganie, co dziesięć dni, ale mówiłam ci przecież, kim była moja mama.
Strażnik pojął, że rozchodziło się o wartość pieniądza. W dużej mierze odgrywała tam rolę pozycja klanu Haruno, bo przecież mało kto byłby w stanie wyobrazić sobie ją, potomkinię najwybitniejszych wojowników, mistrzów miecza i walki wręcz, kupującej nędzną laleczkę wielkości ludzkiej głowy.
 - Głupio postępowałaś, słuchając matki – stwierdził wartownik. Siedział na zydlu, głowę miał spuszczoną i bawił się zapięciem od swojej sakwy. Chyba odpłynął, wspominał. Sakura zachowywała się podobnie po miesiącu spędzonym w lochach, kiedy dławiąca rozpacz zamieniła się w  melancholię. W bezmyślne spojrzenie, które sugerowało duchową podróż, właśnie po wspomnieniach. Ten strażnik musiał chować ich tam całą garść, gdyż milczenie niesamowicie się przedłużyło.
Po jedenastym dniu w rozmowach ujawniano już ciut więcej i Sakura słyszała w wypowiedziach strażnika powtarzane imię. Brzmiało: „Tarou” i należało ono do kobiety. Serce zabębniło jej w piersi z niewytłumaczalnych powodów, jakby po prostu uznało, że rozsądnie będzie ni z tego, ni z owego poinformować ją o pompowanym powietrzu. Tarou sprawiała, że ton głosu strażnika miękł, stawał się wręcz pieszczotliwy, ilekroć opisywał, jak kobieta siedzi w warsztacie i tworzy… kukiełki. Sakura przestała marzyć o ich posiadaniu, kiedy wyszło na jaw, że to nie jej rozmówca rozwija ten talent.
Kim była Tarou? Bała się zapytać, po prostu. Tak samo jak ona nie tolerowała pytań, które dotyczyły rewolucji, rodziny Haruno, a w szczególności brata, tak samo ten mężczyzna mógł nie chcieć, by wypytywano go o Tarou. Sakura pomyślała, o niej, jak o żonie dla wartownika. Jeszcze nie widziała jego oblicza; była to jedna z niewielu reguł, którą najwyraźniej przestrzegał, bo Sakura nie odebrała od niego żadnych sygnałów. Widziała jednak kawałek twarzy, poruszające się usta i ich unoszące się kąciki, które swoim ruchem wzwyż zawsze wprawiały ją w doskonały nastrój. Powodem była satysfakcja, odczuwalna, gdy Sakurze udawało się zainicjować ten gest.
W pewnym momencie zupełnie się w tym pogubiła.
Czasami dobrowolnie ściszała głos, żeby zmniejszyć ten cień szansy na jej śmierć, co zawsze uświadamiała sobie, kręcąc głową, oburzona nierozważnym zachowaniem, plątaniną myśli, której nie mogła rozsupłać. Poznała już niemalże wszystkie elementy szkolenia rekrutów i oczarowało ją, że Błękitny sprawdził się w każdym z nich. Oczarowało ją to, że chce słuchać go dalej, bez końca. On ją oczarowywał, a zarazem drażnił i chodziło tu o nieodkrytą dotąd rolę Tarou w jego życiu.
Sakura czuła się odrzucona. Przez dłuższy czas żyła w złudnym przekonaniu, że strażnik poza lochami nie istnieje. Tu znika i tu się pojawia, a życie prywatne go nie obejmuje.
Głupia!
 - Jakie są twoje zainteresowania? – zapytał ją pewnego dnia.
 - Powiem ci, jeżeli zdradzisz mi swoje imię.
Chciała to mądrze rozegrać, chciałaby zaczął nadużywać jego imienia, tak jak działo się to w przypadku Karu. Jak mogło brzmieć imię nieuważnego strażnika? Porywać się z motykom na słońce, będąc początkującym! Jakie to szlachetne. Szlachetnie i praktycznie dla Sakury.
To był jeden z dziesiątek momentów, w których szarpało ją z niepewności, ponieważ twarz mężczyzny była dla niej niewiadomą, a Sakurze bardzo zależałoby rozszyfrować odmalowane tam emocje.
Czy wartość jej zainteresowań była wystarczającą ceną za jego imię? Posłużyła się tym jak walutą, ale brakowało jej nominałów.
Nagle on szepnął:
 - Sasuke. – Prawie niedosłyszalnie. Sakura, nie na głos, powtórzyła to imię jak mantrę, żeby sprawdzić jego dźwięczność. Sasuke. Sasuke. Sasuke. – Sasuke Kirin – sprostował.
O Kirinach nie słyszała, przynajmniej nie za życia na wolności, a więc ród ten widocznie nie wyróżniał się na tle innych. Ludzie z małych rodzin rzadko dostawali się do szeregów wojska - nawet ubieganie o pozycję wartownika było dla nich trudnością i marzenie to nie mogłoby się ziścić bez ingerencji osób trzecich, bardziej wpływowych.
 - Bardzo mi miło – zdobyła się na uśmiech. – Jestem Sakura Haruno. Lubię śpiewać i oglądać uliczne występy slumsów.
Sasuke przyjrzał się jej podejrzliwie. Wywnioskowała to po lekkim przekrzywieniu głowy, zresztą czuła jak ukryte oczy natarczywie się w nią wwiercają.
 - Zaśpiewaj mi – zażyczył sobie.
Utykając, zbliżyła się do krat. Chciała, żeby ujrzał jej zaskoczenie, ale on podsunął krzesło bliżej i bąknął:
 - Kulejesz.
 - Mam chorą kostkę.
 - Co się stało?
 - Uciekałam – streściła, żywiąc nadzieję, że mu to wystarczy. Że nie będzie naciskał, domagał się szczegółów z tamtego dnia. W razie czego podjęła poprzedni wątek: - Dlaczego chcesz, żebym ci zaśpiewała?
 - Jesteś Haruno.
Wzruszyła ramionami.
 - I co?
 - To, że kiedyś codziennie gromadziliście się z Uchihami na placu i śpiewaliście hymn. Wam powierzono dzień, służyliście słońcu, bogini Isaurze, a Uchihowie walczyli nocą, pod patronem księżyca i boga Dasha. To z książki – uściślił, widząc jej minę.
 - Czytałeś o nas? – Słowo „nas” pozostawiło w jej ustach zły smak. Okazała to grymasem, na który widok po twarzy Sasuke przebiegł cień uśmiechu.
 - Kiedyś. Przed… sama wiesz czym.
 - Och.
 - Haruno charakteryzowały jasnowłosi potomkowie, gdzie w większości przeważały dziewczęta.
 - Zasłynęliśmy swoją ponadprzeciętną inteligencją i mądrością. Potrafiliśmy myśleć strategicznie i mieliśmy najbardziej utalentowanych władców mieczy, zwanych później mistrzami. Było ich siedmiu – dokończyła za niego, wracając wspomnieniami do dnia, gdy ludzie ze slumsów chełpili się zasobem wiedzy o obu klanach.  – Uchiha woleli trenować łuczników i…
Zamarła. Oczy. Widziała oczy. Parę wielkich oczu, na które ktoś rzucił zaklęcie, były jak pod urokiem. Patrzyły na nią, nie do końca objęte światłem i mrok wciąż utrudniał Sakurze oględziny, ale widziała je. Oczy. Kluczowy element, który przyozdabiał… piękną twarz.
Sasuke jeszcze się nie zorientował. Patrzył na nią wyczekująco, a ona gwałtownie usiadła, przyciągnęła bliżej kolana, utopiła w nich twarz, gorącą i zarumienioną.
 - Zaśpiewam – jęknęła.
I śpiewała. Do kolan, które tłumiły dźwięki, prawie jak puchowy koc, dzięki któremu matka nigdy nie słyszała jak skradają się z bratem do szkatułki ze smakołykami. Och, znowu. Znowu wraca tam, gdzie jest niepotrzebna. 
- Świeć wysoko na niebie, muskaj promieniami. Będziemy walczyć w twym cieple. Dzielni i wytrwali. Wojownicy miecza, wojownicy bystrzy. Niech zapłonie odwaga, która od dawna w nas iskrzy.
Sakura skończyła na pierwszych wersach, ale zaświtała w jej głowie zwrotka, która łączyła oba klany w chórze głosów, heroicznych i nieustraszonych wrzaskach. Była to zwrotka o zjednoczeniu, wzajemnej pomocy. Sakura do tej pory próbowała przekonać siebie, że to nie jej rodzina pogwałciła tą ideę.
 - Wojownicy światła, wojownicy nocy, nie żałujcie nigdy, nikomu pomocy. Kiedy krew się leje, w walce nie zamieraj, naucz się miłości, pobratymca wspieraj. Kochaj do szaleństwa, podziwiaj w zachwycie, zawsze bądź gotowy, by oddać komuś życie.
Łzy!, spanikowała, bo obraz się rozmazał. Przetarła oczy, mocno, ściśniętymi w piąstki rękami. Nie powinna była tego robić. Te wersy wpływały na nią zbyt emocjonująco, te wersy ją prześladowały, żywiły urazę za to, że dla rodziny Sakury znaczyły tyle, co nic. 
 - Wystarczy – uspokajała się.
Cisza stała się głucha i tylko trzaskające języki ognia stale ją zakłócały. Była wdzięczna, że milczał, lecz nie miała pojęcia, czy dostrzegł jak się rozkleja.
Resztę nocy przesiedzieli, nie mówiąc już nic. 

 - Kurczę pieczone – oświadczyła Tarou.
Szli powoli, wzdłuż placu Eiko. Sasuke przykleił sobie do twarzy fałszywy wyraz zacięcia, chociaż w ogóle go nie doznawał. Był zmordowany, piekielnie. Ostatnie warty w podziemiach zasadniczo wyróżniały się na tle krótkiego preludium, gdy Sasuke widział w Sakurzę tylko zdrajczynię. Teraz czuł, że noc bez jednoczących ich rozmów byłaby dla niego udręką. Jednak obiecał Tarou. Zaręczał, że tego popołudnia dołączy do niej na straganie, przedrze się przez tłumy i pomoże w sprzedaży kukieł.
I tylko za jedną nie dostali zapłaty.
 - Kurczę pieczone – powtórzyła się Tarou. Między palcami ściskała rączkę lalki, szczątek drewna wystrugany na kształt półksiężyca. Wełniane włosy kukły, udoskonalone preparatami Tarou, miały delikatny, żółtawy odcień.
Nie sprzedała się. Lalka, która przywoływała do jego myśli Sakurę. 
Przy Sasuke pojawił się nagle chłopczyk. Miał pięć lat, nie więcej, lekko ugięte nogi w kolanach i zwinięte pieści, podkurczone do samych piersi. Zaczął popiskiwać i węszyć, a wniosek po obejrzeniu paru szczegółów był dla Sasuke oczywisty.
 - Mysz – odgadnął, patrząc na uszyte z wełny mysie uszy, które tonęły w puklach włosów chłopczyka. Sasuke dopiero później ujrzał też wąsiki na policzkach - namalowane atramentem.
Tarou, cała w skowronkach, rzuciła przebierańcowi monetę, którą on schwytał drapieżnie, przestając przypominać Sasuke mysz. Kiedy tylko uiszczono opłatę, natychmiast zniknął.  
 - Uroczy, prawda?
 - Prawda – zgodził się i odprowadził chłopca wzrokiem do innych slumsów. Przeważnie były to dzieci, starsze, które w stadzie traktowano jak matkę i ojca, oraz te młodsze, początkujące i pobierające nauki u braci. To byli przebierańcy, inicjatorzy ulicznych występów, niebagatelni klienci Tarou, którzy używali kukiełek do swoich spektaklów. Sasuke spojrzał na jedną dziewczynę, bo właśnie przytulała do piersi ręczną robótkę jego przyjaciółki, a przebrała się za jastrzębia. Dziób był zlepkiem znalezionych skrawków płócien, a skrzydła, koszmarnie drętwe, składały się z dwóch gałązek i wiszących na nich prześcieradeł.
 - Może dam im tą kukłę? – zaproponowała Tarou, bo gdy lalka nie sprzedawała się w dzień debiutu, oznaczało to, że sprzeda się już nigdy.
Sasuke nie spodobał się pomysł. W głowie kotłował mu się inny – walczył z nim od pewnego czasu, ale w tak dramatycznej sytuacji dał się mu omotać.
 - Nie. Zatrzymam ją.
Tarou zerknęła na kukłę bez przekonania.
 - Do czego miałaby ci służyć?
 - Prezent – orzekł. Uśmiechał się, ale był to zły uśmiech. – Poznałem wartowników z pałacu. Mógłbym ich zaabsorbować twoim warsztatem.
 - Jesteś pewien? Ta kukiełka… Coś jest z nią nie tak.
 - Naprawdę?
Z lalką wszystko było w najlepszym porządku
Oczy zastępowały jej dwie sztuki zebranych z wsi kamyczków, a dzięki czarom Tarou nabrały zielonkawych odcieni; koloru tęczówek Sakury. No i włosy, podłużne paski z wełny, nie przypominały w niczym pąsowego różu jej włosów, lecz klan Haruno w głównej mierze posiadał z zanadrzu samych blondynów i tylko raz na jakiś czas zdarzył się jakiś innych kolor włosów.
Sasuke dziwił się, że do Tarou nie dotarła jeszcze prawda.
- Zabierz ją, jeśli chcesz – Tarou podała mu kukiełkę, a on wziął ją dobrowolnie, bez chwili wahania.
Sakura zwierzyła mu się półgłosem. Nie zabiłam. To nie było nawet poręczenie, przysięga… Ot, zwykłe słowa, które padły za pośrednictwem jego nacisku. Sasuke perswadował sam siebie. Nie mógł jej przecież zaufać, ale już następnego dnia, gdy miał przed sobą jeszcze pół nocy patronowania nad więźniem, a ten zaczął powoli przysypiać, Sasuke zrozumiał, że już dłużej temu nie wierzy. Nie wierzy, że to mogłaby być nieprawda.
 - Sakura – wyszeptał jej imię. Sakura owinęła się swoim prześcieradłem, oczy miała zamknięte i wyraźnie odpływała. Nie mógł jej na to pozwolić, jeszcze nie. – Sakura – podjął się próby.
 - Hm? – Mruknięcie.
 - Chcę ci coś pokazać.
Sakura podpadała pod kategorię ciekawskich oglądaczy i przerwała nawet sen, by podeprzeć się na prostych ramionach, podpatrując ruchów Sasuke. Na twarzy miała odbicie myśli.
A on plądrował sakwę. Tak długo, póki nie wyłonił z niej nieżywej kukiełki.
Sakura od razu wyciągnęła po nią ręce.
 - Zrobiła ją Tarou?
 - Tak, ale nie była jej dłużej potrzebna. – Nie okłamał Sakury. Ta laleczka naprawdę nie przyniosłaby Tarou żadnego zysku. Sasuke podał ją więźniarce i zaczął obserwować.
Złamał regułę numer cztery: „Nie dziel się z więźniem swoją własnością, nie karm go, ani nie przynoś nic, bez wcześniejszego uzgodnienia z władzami klasy wyższej.”
Sakura sprytnie przeszmuglowała kukłę na swoją stronę, układając ją poziomo, prostopadle do krat. Z jej ust wymsknęło się westchnienie, twarz błyszczała jej zachwytem.
 - Jest śliczna!
 - Możesz ją zatrzymać – rzucił mimo woli.
 - Mogę? – zastanowiła się. – A jeśli znajdą ją tutaj Rubinowi? Albo zauważy ją dzienny wartownik?
Sasuke ściągnął brwi, coś ukłuło go w serce, bo zupełnie zapomniał, że przez dzień, gdy on zajmuje się pracą w warsztacie, jego obowiązki przejmuje inny mężczyzna.
 - Jaki nosi kolor? – zapytał się Sakury, przy okazji zaskakując ją ominięciem wątku, który powinien być dla niego istotniejszy.
 - To Rubin – odparła.
 - Czy…
Do krwioobiegu wniknęła mu adrenalina. Sasuke, do diabła, zaklinał się. Jakim cudem fiksował w tak beznadziejnym momencie?
 - Czy…? – zachęcała go Sakura. Bezcelowo, bo kontynuować nie zamierzał.
 - Nieważne. Oddaj mi kukłę po warcie. Będę ci ją przynosił – zapewnił.
 - Każdej nocy?
 - Bez wyjątku.
Sakura zerknęła na robótkę z czułością.
 - Żałuję, że nigdy jej nie kupiłam.
Sasuke żałował, że zachwiał swój spokój i pod namowami Tarou, zdecydował się „obłowić”, pójść na szkolenie i zacząć pracę w podziemiach pałacu. Żałował, bo gdyby wybrał biedę, do złamania reguł by nie doszło, a on żyłby z czystym sumieniem.
Teraz ugrzązł tu z nią i niewypowiedzianymi pytaniami. Zobaczył w jej oczach „coś”. To mistyczne, tajemne „coś”, co było kluczem do dwóch przeciwnych sobie rzeczy: zmory lub sukcesu. W jego wypadku sprawdzało się raczej to drugie. Niedługo bieda wróci, ale będzie ją przeżywał z poczuciem winy.
Bo ona… wszystko zrujnuje.

Sakura była zbyt urzeczona laleczką i wiedziała, że nieprędko uśnie. Oglądała ją bez końca, rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami. Kąpiele pod nadzorem służek stały się codziennością i nie czuła w związku z tym niczego konkretnego. Dobrze, gdzieś tam, w najbardziej odległych warstwach jej podświadomości skrzyło się przeczucie, jak gwiazda. Jasna i daleka. Otóż to! Może jej wybaczono? Może po uregulowaniu sprawunków Konohy, które zagmatwała wszczęta rebelia, król skupił się na jej problemie i przewidział, że tak naprawdę tego dnia była bezbronna… i sama. Przede wszystkim.
Ale gwiazd dotknąć nie mogła i to uczucie także nie miało w zwyczaju się sprawdzać. Poza tym brat powiedział jej kiedyś, że większość gwiazd, które migoczą na niebie, jest nieżywych. Umarły, pozostawiając ludzi w złudnym przekonaniu, że wciąż istnieją.
To okrutne, pomyślała.
Poniewczasie zmieniła tor myślenia na Kirina. A on spał. No, tak jej się przynajmniej zdawało, gdy przypatrzyła się ułożeniu głowy, której jego siła nie utrzymywała pionowo. Uszami wyłowiła oddechy i, aby utwierdzić się w przekonaniu, postukała knykciami o cegły. Dźwięk był głuchy, prawie bezgłośny, ale niemożliwe, by uciekł uwadze wyszkolonego strażnika.
Zasnął! Ta myśl niezmiernie ją ucieszyła i Sakura szybko rozstrzygnęła z jakich przyczyn jest taka szczęśliwa. Wszystko co wiązało się z ich odgrodzeniem, zniknęło. Kraty zostały, rzecz jasna. Nie mogła się przez nie przedostać w całości, jednak miała do dyspozycji dwie części ciała. Dostatecznie długie.
Strażnik wątpił w jej winę. Strażnik zgodził się na rozmowy. Strażnik prawił o swoim życiu. Strażnik ją szanował. Strażnik mówił łagodnie. A dzisiaj… ten strażnik podarował jej kukłę, w prezencie. Kiedyś odprawiona huczne przyjęcia z okazji dnia jej urodzin i mama zawsze wynajmowała najkosztowniejsze dwory na tę uroczystość. Dzisiaj poczuła się dokładnie tak, jak za tamtych czasów. Coś do nich pasowało, doskonale. 
Sakura nie wzięła pod uwagę tego, że mogłaby zostać przyłapana. Podsunąwszy się bliżej, nie naraziła stłuczonej kostki i unicestwiła odrobinę dystansu, który oddzielał ją od Kirina.
Dłoń.
Wyciągnęła ją przed siebie, przepchnęła przez okratowanie, zrozumiała, że wystarczy chwila, by zsunąć okrycie z jego głowy, zobaczyć oczy, w których wcześniej tak bardzo się zatraciła. Działały na nią w półmroku i Sakura nie wiedziała, co się wydarzy, gdy ujrzy je w całości, bez dodatkowych cieni.
Sasuke przysuwał zydel bliżej jej celi, tak często, że chyba weszło mu to w nawyk. To temu szczegółowi zawdzięczała nadaną przez los możliwość. Gdy musnęła opuszką palca błękitny materiał, zestresowała się.
Nie mogła tego robić.
Ale tak bardzo chciała.
Płachta jakby do niej przemawiała, wabiąc i uwodząc. Zsuń mnie, nalegała. I Sakura była gotowa to uczynić. Od niedawna przyznawała się przed sobą, że strażnik nie jest dla niej strażnikiem, lecz bliską osobą, prawie tak cenną jak sama Karu. Brat nauczył ją kiedyś, żeby wyceniała ludzi jak pieniężnie nominały, więc Sakura robiła to z dobrym skutkiem, przypatrując się skrytej twarzy jej… stróża, poniekąd; wolała udawać, że jest to jego wola, a nie konieczny znój.
Dalej zabiegała o dotyk. O widok, który dla więźniów był zabroniony. Ona żądała więcej, mimo że los obsypał ją już tyloma szczęśliwymi trafami. Sasuke stanowił jeden z najwyższych nominałów i zamierzała przekonać się jak wygląda człowiek, który uplasował się tak wysoko w jej osobistym rejestrze.
Ujęła materiał między kciukiem, a palcem wskazującym, a jej poczucie winy narastało. Odszukała w tym coś… komicznego, bo po raz pierwszy w okowach lochów poczuła się jak kryminalistka. Złodziejaszki doświadczały podobnych  dylematów, i tak jak Sakura dzisiaj, wybierali tą gorszą perspektywę, nie mogąc przeciwstawić się pokusie. To jak z kradzieżą jabłka ze straganów. Głód zwycięża prawie zawsze, a w tych okolicznościach, Sakura po prostu powoływała do życia swoją ciekawość.
I zaczęła zsuwać narzutę z głowy.
Lecz powstrzymał ją chwyt. Mocne ściśnięcie wokół nadgarstka i… bam! Oczy, o których śniła zaczęły gorzeć na tle mroku, ale nie czaił się w nich wyuczony u wartowników, absurdalny miszmasz spokoju i czujności zarazem. Sakura zobaczyła tam skierowany na nią gniew.
 - Co ty wyprawiasz? – Warkot był ostry i po raz pierwszy, nie tylko spojrzenie zdawało się ją dotykać, ale i głos. Głos niczym szabla, która ugadza ją w serce.
A jednak czuwał, speszyła się. I dała się złapać na gorącym uczynku.
 - Przepraszam. Ja… chciałam cię zobaczyć, to wszystko.
 - Pogwałciłem wystarczająco dużo reguł dla ciebie – odparował, a Sakura zatraciła się tylko w ostatnich dwóch słowach. – Pozwól mi trzymać się tej jednej.
 - W porządku. – Chciała wziąć rękę z powrotem, lecz Sasuke mocną ja trzymał. Otrzeźwił go rzut oka, którym go obdarzyła. Kirin zaklął coś i cofnął się razem z zydlem pod przeciwległą ścianę przy dawnej kaźni Karu. To zagranie wywołało u niej strach. A jeśli nie wróci już nigdy? Nie zbliży się do jej okratowania? Co gorsza, obawiała się, że może mieć jej to za złe do końca i uzmysłowić sobie, jak wiele ryzykuje, gaworząc z nią każdej nocy. – Sasuke – wyszeptała spontanicznie, wieszając ręce na kratach. – Przepraszam. Naprawdę bardzo cię przepraszam.
Strażnik widocznie się wzdrygnął. Zaczęła wściekać się na cały świat za to, że, choć żałowała próby, nie przekonała się co Sasuke chowa pod osłoną. I teraz, stojąc z promieniującym bólem w kostce, a także świadomością niechybnie zbliżającego się płaczu, teraz nie mogła go przeniknąć. Nie mogła przekonać się, czym stały się dla niego jej przeprosiny.
 - Nie powinnam tego robić – korzyła się dalej. – To bez znaczenia, czy zobaczę twoją twarz, czy też nie.
 - Sakura – wycedził jej imię. Zamarła, próbując przyszykować swą psychikę na jakiś przełom, tę złą wiadomość, którą przecież zawsze harmonizuje i dobra. W tych okolicznościach Sasuke dysponował zapewne tylko pierwszym rodzajem.
Skuliła się na podłodze i pociągnęła kolana pod brodę.
 - Słucham. 
 - Kukła. – Pokazał palcem na drugi kąt celi.
 - Kukła?
 - Chwyć ją.
Chwyciła, zdekoncentrowana tym rozkazem. Sasuke nie powiedział nic więcej, więc objęła lalkę i przycisnęła ją sobie do serca. Może ma moc pocieszycielki, o której do tej pory nie wiedziała, a którą ujawni jej dzisiaj Błękitny. Czekała na instrukcje.
Czary! – myśl to rozpromieniła jej serca. Począwszy od prostych trików aż do okiełznania żywiołów, czym swoją karierę w Konosze zapoczątkował klan Księżyca.
Odważyła się zapytać:
 - Magia?
Jednak ta nadzieja ulotniła się tak szybko, co nagłość jej przyjścia. Sasuke pokręcił głową.
 - Coś prostszego – powiedział. – Ale z tym samym działaniem.
 - Czyli co? – Tak ją rozciekawił, że odsunęła od siebie wyrzuty sumienia za poprzedni występek.
 - Dowiedz się sama.


Miał za sobą następne cztery noce i, nieważne jak krytycznie spoglądało na niego wewnętrzne jestestwo, tak czy inaczej dokuczała mu samotność. Dwa tygodnie rozmów wyczerpały Sakurę do cna i w efekcie kolejne warty przesypiała potulnie, obwinięta kocem.
Koc. Dostała od służek koc, a jej kolacje były coraz bardziej obfite i wykwintniejsze. Ostatniego dnia przyniesiono jej smażonego kurczaka, a w oczach Sasuke uchodził tylko za przekleństwo Tarou, którym lubiła się posługiwać. Poczuł się zgorszony świadomością, że więzień, którego strzeże jada lepiej od Błękitnego. Nie spodziewał się, że dozna takiego upokorzenia, ale nie śmiał się przyznawać do tego Sakurze. Zresztą podejrzliwość tej kolacji, która z dnia na dzień zaczynała przypominać ucztę, absorbowała Sasuke nie tylko ze względu na szpikującą go zazdrość.
Południe spędzał pod arkadami, wachlując się rysownikiem, ponieważ upały dawały w kość obywatelom. Wiatr roztrzepał mu włosi i ostudził temperaturę ciała, a i zimny pot przyczyniał się do polepszenia, niemniej jednak dogodności Sakury wciąż pozostawały dla niego tylko enigmą.
 - Może przestają traktować mnie jak morderczynię – podsunęła za którymś razem, tuż po pochłonięciu pieczonego mięsa. Jego woń niebywale dręczyła Sasuke i doprowadzała do wahań nastrojów. Wtedy nie wziął pod uwagę jej sugestii, ale siedząc tu bez Tarou, pozwolił sobie założyć, że dziewczyna odgadnęła zamiary króla.  Możliwe, że ktoś poświadczył jej niewinność. A jeśli jakiś czynnik oczyścił ją z win w oczach władzy? Przyłapał się na myśli, że taki obrót wydarzeń natychmiast by go rozweselił. Z drugiej strony Sakura patrzyła na to innymi oczyma. Oczyma człowieka bez wolności, przyjaciół, rodziny. Choć z początku Sasuke myślał, że taki typ nie śmie żywić nadziei wobec czegokolwiek, Sakura wprost nią emanowała, szczerząc się szeroko za każdym razem, gdy starsze kobiety przybywały z misą gorącej wody lub tacą obiadową.
Coś się działo.
Coś było nie w porządku. Wiedział to.
Król nie jest typem człowieka, który przebaczał, a nawet poświadczenie faktów, uniewinniających Sakurę z brzemienia, nic by nie zmieniło, bo Haruno pozostawała Haruno, więc jej uwolnienie groziłoby następnym buntom i krytyczną opinią społeczeństwa.
 - Laba? – Podniósł się do pionu, przestraszony, na dźwięk głosu, który nie od razu okazał się być życzliwy. Poderwawszy głowę ku górze, zamarł.
Słońce przesłaniał mu korpus mężczyzny. „Tego” mężczyzny! Momentalnie uderzył kolanami o ziemię.
 - Wstań – powiedział rozbawiony Uchiha.
Zatem wstał, niezupełnie rozumiejąc ten dobry nastrój, którym nabrzmiał jego głos. Czy zdawał sobie sprawę z kim ma do czynienia? Sasuke był Błękitnym, nikim ponad to. Rozmowa z takimi osobami, nie leżała w ich naturze. Chyba, że coś kryło się po tym pozornym zagajeniem.
Cholera, pomyślał Sasuke. Niespodziewanie w głowie zaczął mu się rozrastać scenariusz. Ktoś mógł przyskrzynić go na rozmowach z więźniem, dawno, dawno temu, na samych początkach, a bezpieczeństwo było tylko pozorne i nierealne, ponieważ król dowiedział się o ich relacjach i, zamiast nadać im kres, stwierdził, że lepiej będzie prześledzić obrót wydarzeń.
Ten Uchiha mógł być haczykiem.
A Sasuke miał go połknąć.  
 - Coś się stało? – zapytał się ostrożnie, niedowierzając, gdy Itachi Uchiha usiadł tam, gdzie wcześniej relaksował się Sasuke i na domiar tego, uraczał go rubasznym uśmiechem.
Pozostawiając jego pytanie bez odpowiedzi, wyjął miecz i zaczął go polerować.
 - Siadaj – polecił.
Usiadł, bo przecież rozkazów nie wolno było bagatelizować.
 - Jak robota?
Kurczę pieczone, jak oceniłaby to Tarou. W tymże momencie, Sasuke był prawie pewien, że został przydybany.
Mimo to schował się pod warstwą pozorów.
 - Dobrze. Nocny tryb życia jest w porządku.
 - A Haruno? – Przyjrzał mu się. – Bezproblemowa?
 - Śpiewa. – Sasuke odwzajemnił to spojrzenie tylko po to, żeby móc przewidzieć skalę tego spisku. Jednak Itachi nie wykazywał żadnych, godnych przebadania objawów, i gdyby nie Uchihowe pochodzenie i odgradzająca ich przepaść społeczna, mógłby pomyśleć, że w czarnych oczach widnieje troska.  – Wciąż śpiewa hymn.
 - Więc jej tego zabroń – oznajmił.
 - Nie powiedziałem, że mi to przeszkadza.
Itachi nie skąpił mu zerknięć. Ale patrzył też na wprost, na plac Eiko, którego o tej porze przepełniały dzieciaki i porządkowi, pilnujący, żeby ich cudaczenie obeszło się bez aktów złodziejstwa, a to przytrafiało się zachwyconym ludziom nie raz, nie dwa.
 - Haruno miały piękne głosy, ale beznadziejne idee – rzekł Itachi z westchnięciem.
Przesiedzieli dziesięć minut w ciszy i w tym czasie Sasuke zastanawiał się, czy dalej drążony będzie temat więźniarki, bo Uchiha polerował miecz, pogwizdując i nic nie wskazywało na to, aby jego intencje skłaniały się ku złu.
Uchiha też planowali bunt, chciał mu powiedzieć, ale zdusił to w sobie ze strachu przed konsekwencjami.
A może nie odkryto jego tajemnym rozmów.
Może jednak czuwali nad nim Dash i Isaura, chroniąc ten sekret. Może, tak jak i on, wierzyli w czystość Sakury.
Reasumując: Karu żyła, choć wyrecytował jej śmiercionośną rymowankę. Sakura jadała lepiej niż sam Sasuke, mimo stanowiska najgorszego więźnia, któremu miała pisana być śmierć. W gruncie rzeczy nie kąpano jej w królewskich łaźniach, ale i mycie było podejrzliwie luksusowe. A tego dnia potomek Uchihów zainicjował rozmowę z Błękitnym, choć nasłuchał się dość w garnizonach, by wiedzieć o ich stosunkach do kolorów z najmniejszych respektem. Często pomijano nawet Rubinowych, choć dzieliła ich miarka od barwy uprzywilejowanej.
Nie! Tu definitywnie działo się coś złego.
 - Pójdę już – poinformował Uchihę, świadom, że dłużej nie zniesie napięcia. I niewiedzy – to w szczególności. Wstał i zatrzymał się przed mężczyzną.
 - Uważaj na siebie, Sasuke. – Itachi podniósł wzrok, na co on niemalże się zapowietrzył. Jak to możliwe, by zapamiętał jego imię, słysząc go raz, w korytarzach pałacu? Mrużył oczy, by to przeanalizować i Uchiha najwyraźniej się tego domyślił. – Mam dobrą pamięć do imion. Nie patrz na mnie takim wzrokiem. Po prostu się pilnuj. Wszyscy wiedzą, że Konoha ma swoją mroczniejszą stronę, lecz nie wszyscy mówią o tym na głos.
 - Czym według ciebie jest mroczna strona Konohy? – zaciekawił go w takim stopniu, że Sasuke nawet nie przemyślał jak wielką wagę mają te słowa. Pożałował ich i pragnął cofnąć, ale czas nie dał mu powtórnej szansy.
Uchiha nie był tym pytaniem zrażony.
 - Wystarczy zjawić się w południe na głównym placu Konohy, by ją poznać.  
Sasuke zrobiło się niedobrze. Mówił o egzekucjach – podpalaniu żywcem lub zawisaniu na szubienicy, skazanemu na złość dano te dwa warianty do wyboru i zwykle powieszenie było lepszą alternatywą, bo skracało katusze, z drugiej zaś strony ci, noszący na barkach ciężkie winy, bezdyskusyjnie płonęli ogniem na oczach milionów.
 - Zdrada to najgorsze z możliwych przestępstw. – Tymi słowami wieńczono każde wystąpienie, by zrazić ludzi do sprzeciwów. Robiono to doskonale.
 - Zmieniłbym to, gdybym potrafił – wyznał mu Itachi. – I wiem, że ty też.
 - Zmieniłbym to i wiele więcej – odparł bez namysłu, a Uchiha uśmiechnął się z satysfakcją, jakby usiłował nawrócić go przeciwko królowi, jakby właśnie osiągnął sukces w pierwszym etapie tego procesu.
 - Bądź ostrożny – dopowiedział. – Ufaj tylko tym, którzy nigdy cię nie zawiedli, a którzy są przy tobie od zawsze.
Ufał Tarou.
Sakura musiała sobie na to zapracować.
Ale ona wolała drzemać, spychając go w szpony osamotnienia, ciążącą nad nim ciszą, tłumionymi odległością krzykami, których nasłuchiwał się z segmentu obok. Ponoć trzy lata w zamknięciu starczą do szaleństwa. Niektórzy osiągali go jeszcze szybciej, a u jeszcze innych objawiało się to dopiero w symptomach. Sakura usnęła prędko i czwartej nocy, a Sasuke, mimo pewności, że później będzie się tego wstydził, ześlizgnął się z siedziska i przysunął do okratowania. Tam, spomiędzy krat, wydostawała się jej dłoń z delikatnie podkurczonymi palcami. To wciąż było dla Sasuke zdumiewająco, bo nie wyobrażał sobie, żeby jego nadgarstek mógł kiedykolwiek wleźć pomiędzy wąskie przejścia w kratach.
 - Jesteś taki głupi – syknął do siebie półgłosem.
Co z tego, skoro i ta obelga mu nie przeszkodziła? Przebiegł opuszką kciuka po jej knykciach i już przy pierwszym styku wyczuł płynący stamtąd chłód. Sakura nie zareagowała na ten dotyk. Miała zmierzwione włosy, bezwiednie ciało i pachniała boskim aromatem owoców cytrusów.  Sasuke zebrał powietrze, żeby dłużej popieścić swoje zmysły. Jej zapach, obecność, oddech, któremu się przysłuchiwał – to go obezwładniało. Najpierw muskał jej dłoń, a po niespełna minucie ujmował ją już w całości. Delikatną, kościstą i posiniaczoną. Tak bardzo jej współczuł i tak bardzo chciał jej pomóc. Ciężko przychodziło mu określić, kiedy nastała chwila, w której powiedział sobie: „Jestem pewien, że mówi prawdę. Mówi prawdę, bo nie jest demonem.”.
Przymknął oczy, lecz czuwał, by nie dać się porwać zmęczeniu. Nie każdy dzień poświęcał odpoczynku, ponieważ z trudem zasypiał, gdy za oknem jasnota. Łapał się na tym, że wyczekiwał. Wyczekiwał aż nastanie zmierzch i będzie mógł się z nią skonfrontować. Teraz miał ją tak blisko. Gdyby mógł wedrzeć ramię za kraty, zrobiłby to. Wiedział, że nie odszuka lekarstwa na ten marazm w sercu, więc po prostu mu uległ.
Gonitwę myśli zakończył szczęk. Zamek, którym otwierano drzwiczki do podziemi został ugodzony kluczem. Później nastąpił zgrzyt. Goście, spanikował Sasuke, w mgnieniu oka odstępując od więźniarki. Ukrył kukiełkę, postawił zydel jak najdalej kart i oparł ciężar ciała o ścianę przy celi Karu. Serce biło mu jak w obłędzie. Było blisko. Było blisko, powtarzał sobie.
Myślał, że to służki. Źródła pogłosem i ubarwionych informacji, jakimi dzielono się na obrębach pałacu. Czekał aż dwie korpulentne kobiety w roboczych fartuchach wejdą tu i ogłoszą kolejny nakaz króla, który zmąci posegregowane już wnioski Sasuke.
Ale to nie one złożyły Sakurze wizytę.
Lecz sam król.
Sasuke podniósł się do pionu na widok wysokiego, rosłego mężczyzny w złotej koronie i jedwabnych szatach, po których od razu dawało się poznać jak kosztowne były. Dublet chował się pod czerwonym płaszczem, zdobionym bawełną na krańcach. Twarz króla zadziornie się śmiała i skinął on na Sasuke z wyższością. Jego błękitne oczy błyszczały w świetle z pochodni, a włosy, krótkie i kasztanowe były starannie ułożone, wręcz ulizane i ścignięte na prawy bok.
 - Kogo ja widzę – odezwał się. – Nowicjusz. Sasuke Kirin.
Sasuke padł na kolana.
Królowi towarzyszył nie kto inny, jak Itachi Uchiha. Ten nie był tak perfidnie szczęśliwy, co jego pan. Z powątpieniem patrzył na Sasuke, celę i ugrzęźniętą tam dziewczynę.  
 - Śpi – szepnął do ukoronowanego.
 - Wyśmienicie.
Sasuke przepełniał wewnętrzy lek, że jednak tamte wcześniejsze przypuszczenia przeniosły się na jego realne życie. Że wiedzą. Wiedzą o wszystkim, co czuł wobec Sakury i odwrotnie. Wiedzą kim sam Sasuke był dla niej.
Wyraz szacunku ze strony Kirina nie zrobił na królu ważnienia, bo tego zaaferowała więziona Sakura. Itachi pokazał Sasuke krótkim gestem, żeby podniósł się na nogi.
 - Czy coś się stało? – Pomyślał, że to pytanie będzie bezpieczne.
Zignorowano go.
 - Itachi, sprawdź ją.
Itachi ukląkł w miejscu, gdzie chwilę temu Sasuke rozkoszował się powiewem dotyku. Mało tego, wziął też rękę Sakury, tą, co wystawała poza obszar jej więzienia. Pomruknął coś nieprzekonany i zaczął taksować kończynę z gruntownością.
 - Jeszcze trochę. – Nadszedł osąd. – Spójrz, panie. Jej ramię jest tak chude, że przechodzi pomiędzy.
 - Ile? – Zezłościł się król.
 - Dwa tygodnie, co najmniej.
Sasuke nie dusił w sobie podminowania, gdyż na jego oczach toczyła się sekretna dyskusja, a uwzględniwszy błękitny kolor, nikt nie pomyślał nawet, by go wtajemniczyć.
Tak mu się przynajmniej wydawało.
Ale mylił się.
 - Jak poroni, zapłacisz mi za to – zagroził król, nie przestając maltretować Sakury swymi lubieżnymi oczami. Sasuke cały zesztywniał, zaniemówił, a nawet zapowietrzył się tak głośno, że ściągnął tym uwagę dwojga pozostałych. – Kirin – Władca wycedził jego nazwisko jak przekleństwo. – Liczymy na poufność.
Sakura miałaby… poronić? W jego stronę padła prośba, nabrzmiała tak naprawdę czymś, co mogłoby być groźbą, jednak nie potrafił sprawić, by jego oczy wróciły do pierwotnego stanu. I oddech i serce miał zaalarmowane. Wszystko dość głośno przypominało o swojej obecności.
Ponieważ jeszcze parę dni temu Itachi wydawał mu się w porządku, spojrzał na niego, by znaleźć wsparcie, wytłumaczenie… Nadaremno. Pachołek króla uciekał wzrokiem w zakamarek, który wiódł do następnego w kolejności segmentu.
Sakura była w ciąży.
Albo będzie.
Wiedziała o tym? Nie, niemożliwe! Pamiętał jak z oczami płonącymi nadzieją szeptała, że prawdopodobnie oczyszczono ją z zarzutów. Wówczas ośmieliła się nawet napomknąć o odzyskanej wolności i chociaż Sasuke wiedział, że czyn ten graniczny z cudem, zachował to dla siebie, by jej opromieniała twarz nie przygasła.
Poza tym uświadomił sobie coś jeszcze.
On – Błękitny, początkujący, nowicjusz, co prawda zmieścił się w najlepszej dziesiątce rekrutów swojego sezonu, ale nie zdarzało się, by takiemu przysłużyła warta nad niebezpiecznymi więźniami, a Sasuke dostał dziewczynę z czołówki. Haruno. Tą, której życzono śmierci, dla której żądano kary najgorszej, a kiedy ludzi wabiło widowisko na placu w południe  – gnało ich głownie przeczucie, że może tym razem to właśnie ją wprowadzą mężczyźni w kolczugach.
Sasuke zrozumiał. Wiedział już, czemu jego wybrano na to stanowisko. Błękitni są potulni, ostrożni, oswojeni oraz oddani królowi, bo walczą o lepszy kolor. Walczą o respekt i brak im odwagi, by jakkolwiek wpływać na decyzję królestwa. Błękitnemu można powierzyć plan zagłady na królestwo, a on i tak nie piśnie słówkiem, obawiając się konsekwencji. Tym sposobem przejrzał króla. Wiedział już, dlaczego doświadczał tak wiele przedziwnym rzeczy, które nie pokrywały się z historiami zasłyszanymi w koszarach, w trakcie szkolenia. Dokarmianie Sakury, luksusy, kąpiele, mięso tak soczyste, że nieraz sam wolałby się na nie rzucić. Karu – Karu przeżyła i widział na własne oczy, że nie wypełniła się wola z jego pierwszej rymowanki, a i tak nikt nie dołożył starań, aby wybić mu ten obraz z głowy. Władza była świadoma jego sytuacji materialnej. Domyśliła się, że robota będzie dla niego istotniejsza, niżli rozsupływanie więzów, którymi otoczono losy Sakury. Nikt, na jego miejscu, nie zdecydowałby się na zawarcie bliższej znajomości z więźniarką, bo tylko on był na tyle głupawy.
A teraz się przejmował. Sakurą. Poronieniem. Ciążą. Planami króla wobec niej.
On właśnie obdarzał go jednoznacznym spojrzeniem. Słowo, a zginiesz! – mówiło i każdy inny by się do nich dostosował. Ale nie on. Cierpiał, bo zaczęło mu zależeć. Na niej.
Cholera, cholera, cholera!
Król przedyskutował z Itachim kwestie żywieniowe, a wyznaczony termin – dwa tygodnie – obijały się o czaszkę Sasuke, złorzecząc.
Pożegnał króla następnym ukłonem i właśnie wtedy, niespodziewanie, ktoś wcisnął mu do ręki chropowatą kuleczkę. Sasuke uniósł wzrok. Król wspinał się już po schodach, a deptujący mu po piętach Itachi zdołał go przechytrzyć i spojrzał na Sasuke znacząco, opuszczając podziemia.
Sakura zaczęła się przebudzać.
Ręce mu drżały i czekał zniecierpliwiony aż ktoś przekręci klucz i zostawi go samego. Ciąża, dwa tygodnie, Sakura, poronienie, dziecko. Święta Isauro! Jego myśli urządziły sobie wyścig w głowie i rozszalały się na amen. Zacisnął oczy, żeby je uspokoić, ale to nie podziałało.
Wreszcie nastąpił chłost.
To była jego szansa.
Chropowata kuleczka była zwiniętym papierem. Sasuke drapieżnie go rozwijał, prosząc, by zawarta tam wiadomość dała mu nadzieje i wypędziła złe wizje.
Znów się pomylił.
Żołądek mu się skurczył, wpełzł do gardła, poczuł go w przełyku, chciał połknąć, ale za bardzo się trząsł.
Nakreślona atramentem wiadomość była krótka i brzmiała:
„Wiem o wszystkim.”

CDN

13 komentarzy:

  1. oooooch mój boże.......... ;oooooooooooo
    Zaskoczyłaś mnie całkowicie, od wzmianki o poronieniu oczy miałam jak spodki już do końca rozdziału, a jeszcze potem ten liścik..
    Myślałam, że Sakura zostanie w końcu skazana na śmierć, a potem Sasuke ją jakimś sposobem uratuje i razem uciekną, a ty mi tu taki.. nie mogę normalnie. Potem znowu miałam domysły, bo może król ją karmi i kąpie, żeby przygotować jakąś uroczystą egzekucję. Jak sprawdzali obfitość jej ciała, to może ją sprzedadzą jakiemuś zboczonemu bogaczowi i musi mieć do tego pełniejsze kształty. Ale.. król chce żeby mu urodziła dziecko?! Tego się nie spodziewałam.
    Dobra, ale może bardziej od początku.
    Podoba mi się ten Sasuke, zupełnie różny od tego z Get around this i większości innych blogów. Nie jest nieczuły, zimny, agresywny.. ale też nie przesadnie wylewny. Strasznie mnie jara w takiej odsłonie.
    Cała historia klanów Uchiha i Haruno, despotyzm w Konosze, rebelia, dzieci przebierające się za zwierzęta, kukiełki, kolory szat.. no wszystko składa się we wciągającą całość.
    Zastanawiam się, czy Sasuke jest jakimś zaginionym Uchihą i dlatego Itachi okazał mu takie zainteresowanie i czy Itacz zrobi coś z tą wiedzą 'o wszystkim'..
    Tak w ogóle to może i mylne wrażenie, ale wydaje mi się, że Itachi nie jest tak podporządkowany królowi i w jakiś sposób pomoże Sasuke i Sakurze..
    Genialny pomysł, genialne wykonanie. To tak podsumowując.
    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. O jaaa....... ;o ;o ;o ;ooo
    Jestem w totalnym szoku!!!! Nie wiem jak opisać słowami moje pierwsze wrażenia.
    Jakoś spróbuję.

    Pomysł genialny. Historia jest bardzo orginalna a fabuła spójna. Wykreowałaś zupełnie nowy świat, zupełnie różny od tych jakie do tej pory czytałam.

    Współczuję Sakurze tego losu. Już lepsza byłaby śmierć. Chociaż jak dowie się o planach króla to na pewno ją wybierze ;/ ;/ Nawet jeśli Sasuke jej o tym nie powie to i tak pewnie jakoś do tego dojdzie.

    Swoją drogą Sasuke tutaj jest taki inny, ale bardzo mi się taki podoba :) Może i nie jest wylewny, ale nie jest ot też zimny drań tylko osoba, która poszukuje w swoich rysunkach tego czeoś, które znalazła w Sakurze.

    Itachi, zagadkowa postać. Niby chce coś zmienić i nie zgadza się z obecnym królem. Jednak jest jedną z zaufanych ludzi króla, ponieważ wie o tym ohydnym planie...

    Ciekawi mnie kim jest Tarou. Matką?? Kobietą, która się zajęła Sasuke?? Nie wiem czemu ale odniosłam wrażenie, że jest o wiele starsza od Sasuke.

    Historia wyszła ci niepowtarzalna i zapadająca w pamięć :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm... w sumie to nie wiem od czego zacząć, więc chyba tradycyjnie zacznę od swojej historyjki xd A więc miałam dziś koszmarny poranek, bo nie dość, że musiałam wstać o tej przeklętej piątej, to jak spojrzałam przez okno, to ujrzałam piękną śnieżną wichurę. Moja pierwsza myśl? "Korki, opóźnione autobusy, spóźnię się na uczelnię." I przez to musiałam zmobilizować swoją dupę, żeby wyszykować się szybciej i pędzić na wcześniejszy autobus, który... spóźnił się 25min. Pierwsze marznięcie na przystanku już mam za sobą, w dodatku bez świateł na ulicy. Ratuj. Gdzie w tym wszystkim ty? Ha, w autobusie! Bo tak się koszmarnie wlekł, że w tym czasie zdążyłam przeczytać pierwszą część! A drugą doczytałam już w domu, na razy, bo przez pogodę raz był, a raz nie prąd, a przez to i internet >.< Ale to akurat dobre, bo mimo że teraz mam prąd, to internet chodzi jakoś ospale i dzięki temu ta pioseneczka u góry się nie ładuje. A dobrze, bo przy niej naprawdę nie potrafię się skupić o.o No, to teraz mogę przejść w końcu do treści i wgl...

    Zaskoczyłaś, to na pewno. Fabuła oryginalna, stworzyłaś swój własny światek, który spokojnie mógłby posłużyć za zalążek do napisania pięknej powieści fantasy. W takim obramowaniu jeszcze SasuSaku nie czytałam :) No i co najważniejsze chyba - to nie Sasuke jest tym złym, a Sakura! Ohohoh, strony się odwróciły? Uchiha dobrzy - Haruno źli? Podoba mi się ten zabieg, nawet bardzo, tym bardziej, że już od samego początku pokazywałaś Sakurę jako niewinną i tak utrzymujesz. Natomiast Sasuke... nie jest Uchiha, bum. Wiesz, że chwila, w której przedstawił się bez tego nazwiska była dla mnie piękna? xd Ach, jak ja nie lubię tego wywyższania "Bo jestem Uchiha, wszystko mi wolno i wgl jestem the best!". Ta, a ja jestem Nara, jestem lepsza, pheh! Nie no, to taka "zabawna" dygresja xd Mimo wszystko sądzę, że Sasuke tak czy inaczej JEST Uchiha, bo jak mogłoby być inaczej... zna całą historię klanów i wątpię, żeby tylko z książki, i zna też hymn, rozpoznał go bez problemu. Nie oszukujmy się - to musi coś znaczyć xd No i Itachi; zareagował na niego dość znacząco. I Tarou też nie jest tu przecież przypadkowo! Znalazła go, ktoś powierzył jej Sasuke pod opiekę? Tego już nie wiem, ale się dowiem :D A Itacz tajemniczy, ale wszystko wie... czemu mnie to nie dziwi? xd

    Ach, Sakura w ciąży, nie może poronić.... Dobra, na własne życzenie poronienie kojarzy mi się ze schizami i niszczeniem psychy, no ale nie ważne xd Tu znowu zaskoczyłaś, bo obstawiałam podobne wersje jak Anayanna, dlaczego toż taka zła więźniarka otrzymuje dobrego kurczaczka do jedzenia, gdzie Błękitny się mógł tylko obejść smakiem. Tylko mnie zastanawia: jak? kiedy? Kiedy król zdążył ją zapłodnić i dlaczego Sakura nawet o tym nie pomyślała? Gwałt? Podczas snu? What's happened!? Bo Akemii przecież nie może być szara, musi zabłysnąć jakimś niesamowitym pomysłem...

    Ale zaskoczyłaś nie tylko fabułą. Ajć, i tu chyba powinnam zrobić ukłon, złożyć rączki jak do modlitwy i prosić o przebaczenie za moje wcześniejsze słowa. Akemii nie potrafi pisać w 3os.?! Nie, co to, to nie. Zdecydowanie. Zdecydowanie piszesz świetnie w każdej formie i tu się o tym doskonale przekonałam :) Cóż poradzić, że z Ciebie taki talent nieprzejednany i niepokonany! I tak doszłam do wniosku, że na GAT to chyba drażni mnie po prostu bardziej ta sama zmiana z jednej narracji na drugą, niż pojęcie "gorszego lub lepszego" wydania twojej twórczości :) (I tu się pojawia konkluzja: jak moi czytelnicy na TL to znoszą? o.o)

    No i pisałaś mi, że tobie natchnienie daje przeczytanie dobrej książki, że one są dla ciebie swego rodzaju inspiracją. Cóż, ty jesteś inspiracją dla mnie, bo nagle zachciało mi się bardzo pisać xd

    Cóż, więc czekam niecierpliwie na ciąg dalszy, kochana! ^^
    Pozdrawiam, gorąco, bardzo gorąco, bo nienawidzę zimna >.<

    OdpowiedzUsuń
  4. Jezu świetna notka też byłam w szoku jak przeczytałam to o tym poronieniu ale przecież nie było po niej widać że jest w ciąży.To może on chce dopiero zrobić dzieciaczka.Przez cały czas jedbak zastanawia mnie kim dla Sasuke jest ta Tarou? Czekam na nexta mam nadzieję że pojawi się szybko ;)Bo chce wiedzieć o co chodzi z tą ciążą.Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. :OOOOO cudowne opowiadanie <3 zresztą jak każde twoje a czytałam wszystkie :) mam tylko nadzieje że sasuke jej pomoże... że powie jej żeby nie jadła bo król chce mieć z nią dzieci a jak będzie chuda to nie będzie mógł... znaczy w sumie nie wiem czy tak będzie ale sie domyślam :D życzę dużo weny i czekam na kolejny odcinek! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział super. Trochę mnie martwi ten cały król i liścik od Itachi'ego chociaż on jest chyba po ich stronie. Pomysł ciekawy i niespotykany, przynajmniej ja się nie spotkałam z takim opowiadaniem :D
    Czekam na nn z niecierpliwością i zapraszam do siebie na:
    http://opowiadania-z-archiwum-fbi.manifo.com/

    Redrose

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy kolejny odcinek? :) TĘSKNIMY! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy next?? Bo już mnie zżera od środka. :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudowny rozdział, nie mogę się doczekać następnego :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Ciekawy blog. Mam nadzieję, że Sakura nie jest jeszcze w ciąży. I oby nie zaszła z królem. Juz nie mogę się doczekać kiedy będzie następna część. Pozdrawiam . Izuu.

    OdpowiedzUsuń
  11. KOGOŚ TU DAWNO NIE BYŁO! tęsknimy za tobą! :( wracaj!

    OdpowiedzUsuń