Dzisiaj przydzielono jej nowego strażnika i Sakura
długo myślała nad powodem tej zmiany. Odkąd była z nią Karu, koścista i
zabiedzona więźniarka, Sakura czuła się w tym miejscu szczęśliwsza.
Wykorzystywały każdą szansę, by porozmawiać. Uśmiechały się do siebie z
osadzonych naprzeciwko celi i tylko czekały aż znużony ciszą albo śpiewami
Sakury strażnik uśnie, jakby utulony do tego snu.
Nocą się pogarszało. Ani jej, ani
Karu nigdy nie udawało się odpłynąć. Zawsze wypatrywały się z cel i próbowały
podchwycić wzajemne spojrzenia. Lecz nocą strażnicy zmieniali wartę, a ten,
który do tej pory nad nimi patronował był wytrwalszy niż jakikolwiek inny.
Dlatego dzisiaj, kiedy zapadł zmrok, a do lochów nie wkroczył barczysty
mężczyzna, Sakurze ulżyło. Zjawił się tutaj strażnik, jak wiadomo, ubrano go w tradycyjne okrycie, z długimi, szerokimi
rękawami i spodem sięgającym do samych kostek. Kolor nakrycia zależał od
doświadczenia i Sakurę zaskoczyło, że tym razem przyprowadzono tutaj strażnika
noszącego lapis-lazuli, kolor umniejszający - kolor nowicjusza.
Karu z naprzeciwka posłała jej
pełen nadziei uśmiech. Pomyślała, że to głupawe; mieć nadzieję w obliczu takich
zdarzeń. Nadzieję na co? Na gaworzenie w czasie snu wartowników? Sakura
wiedziała, że jej nadzieja powinna schylać się ku wolności i w trudnych
początkach rzeczywiście śniła tylko o tym, rok temu, wtedy, gdy wtrącono ją tu
po raz pierwszy. Jednak z biegiem czasu uświadomiła sobie parę rzeczy, które
powinny być dla niej wiadome od „dnia rozpusty”. Miała dwa warianty, warianty,
którymi nie zarządzała ona, lecz jej los. Mogła spędzić tu wieczność albo
zostać wylosowaną w loterii śmierci i stać się widowiskiem dla tysięcy
mieszkańców Konohy. Była przecież ostatnią Haruno. Ostatnią żyjącą zdrajczynią.
Dla Konoszan, patrzenie jak umiera, byłoby rozkoszą, nową formą przyjemności.
- Ty. – Nowy wartownik zatrzymał się przy celi
Karu, a odprowadzające go królewskie służki skłoniły się i wbiegły po schodach
na wyższe piętro. Z dala od wszechobecnego brudu i zapachu zgnilizny, od
którego z pewnością przewracało ich w żołądku, zupełnie jak Sakurę, pierwszego
dnia. – Karu – powiedział strażnik, dziwiąc się, że na rozwiniętym zwoju z jej
danymi nie widnieje żadne nazwisko. Karu była sierotą, miała piętnaście lat i
non stop powtarzała, że najpiękniejszym w życiu jest być dla kogoś człowiekiem
wartościowym. Właśnie o tym marzyła. Została porzucona, jako pięciolatka.
Wałęsała się po peryferiach Konohy, żebrała, kradła i próbowała przeżyć. Ze
wspomnień zachowała tylko imię i dla Karu wiele ono znaczyło. Na jej twarzy widniał
szeroki uśmiech, ilekroć Sakura mówiła jej po imieniu. Kiedy połapała się w
rozumowaniu więźniarki, często powtarzała go bez końca. Karu. Karu. Karu.
- Karu – powtórzył strażnik schrypniętym
głosem. Stał tyłem do Sakury, a twarz osłaniał mu kaptur. To właśnie wtedy z
jego ust wydobyły się najstraszniejsze słowa. Człowiek musiał je spijać, choć
były dla niego bluzgom. Sakura czym prędzej dokuśtykała do krat i ścisnęła
zimne szczeble w dłoniach. – Twoje dni są policzone, los nie chciał, by były ci
oszczędzone – recytował jak mantrę. – Kraj ruszy w stronę sprawiedliwości, a ty
umrzesz w samotności.
Nie, wołała w duchu. Nie, nie!
Reakcja Sakury była głośna, oddech
ścignął uwagę strażnika, ale nie powiedział nic trzęsącej się w spazmach
dziewczynie. Czuła, że niebawem się rozklei, rozpłacze, zawyje z bólu, bo Karu
nie tylko odejdzie, ale sprawi, że znów będzie samotna. Sama, w czterech
ścianach. Otoczona zewsząd ceglanymi ścianami i słabym światłem ze skrzących
się pochodni. Tylko za dnia dobiegały do niej promienie słońca, tylko przez
wąską szczelinę, gorzejącą przy samiutkim suficie.
- Karu – wydusiła z siebie, bez obaw o karę.
Więźniom nie wolno było się ze sobą porozumiewać. – Karu, Karu, Karu –
popłakała się.
A Karu uśmiechnęła się ze smutkiem
w jej stronę.
- W porządku. Wiedziałam, że tak się stanie.
Wartownik na razie nie pogroził im
mieczem, a ten był wetknięty za opasający go skórzany materiał i zdawał się
czekać, aż właściciel chwyci za rękojeść.
- Już czas – zawyrokował strażnik, a niedługo
potem dało się usłyszeć serie dźwięków na schodach. Złowróżbne kroki i
poszczękujące miecze. W lochach stawiło się kilku innych strażników, głównie
ubranych w kolor rubinu; trzeci stopień doświadczenia. – Możecie ją zabrać. –
Nowy wartownik zrobił im miejsce.
Sakura otarła łzy i chciała
powiedzieć coś Karu, ale zanim wyprowadzano ją z celi, dziewczyna zdążyła
przyłożyć palec do ust i tym samym ją uciszyć. W towarzystwie pięciu
dzierżących broń wojowników, nie było cienia szansy dla Sakury. Któryś ukarałby
ją za niedozwolone słowa kierowane do Karu.
Trzymaj się, tylko to przekazała
dziewczynie, poruszając ustami. Odtąd musiała przeczekać tydzień, by uparte
kawałki jej osobowości dało się przekonać do nawrotu samotności, parszywego
losu, bólu, ciszy, kary, na którą przecież nie zasłużyła. Nikt nie raczył
wtajemniczyć ją w zamiary rewolucjonistów. Była nikim na tle przelewanej krwi,
wiecznych walk i krzyków, domagających się równości. Była uwięziona, w piwnicy.
Równie samotna co tutaj. Gdy ją znaleziono, marzyła tylko o śmierci. Sądziła,
że tak właśnie skończy, będąc Haruno. Jednak król miał wobec niej inne plany.
Plany, których nigdy nie poznała i tylko czekała aż wreszcie zostaną
zrealizowane. Loteria śmierci odbywała się co miesiąc i mimo dwuletniego
ryzyka, Sakurze nie przytrafiło się dotąd to nieszczęście.
Twoje dni są
policzone,
los nie chciał,
by były ci oszczędzone.
Kraj ruszy w
stronę sprawiedliwości,
a ty umrzesz w
samotności.
Karu. Karu zawiśnie na szubienicy,
obserwowana przez setki par oczu. Okrutnych oczu, którym dobrze patrzy się na
czyjąś śmierć. Sakura nie mogła pogodzić się z tym, że w Konoha potraktuje to
jak widowisko. Sakura nigdy nie odważyłaby się stanąć w tłumie i pozwolić, by
para jej oczu stała się jedną z tych okrutnych.
A teraz Karu będzie musiała znieść
je wszystkie.
Wybór padł na nią. O, okrutny
losie!
Kroki wyprowadzających więźniarkę
strażników właśnie umilkły, a dziewczyna, która w tej sekcji lochów została
ostatnia, natychmiast dobrnęła kulawym krokiem do kąta celi i skuliła się w
kłębek. Dla Sasuke toczył się właśnie pierwszy dzień jego pracy, był początkiem
nadziei na lepsze życie. Teraz, będąc strażnikiem, zamierzał wspinać się na
szczyty i zmieniać kolor płacht, najszybciej jak było to możliwe. Zamierzał
zarabiać fortunę i spełniać marzenia Tarou. Te, do których nie chciała się
przyznawać. Te o lepszym życiu, bez biedy i trosk o rosnące podatki.
Reguła numer jeden brzmiała: „Nie
wykazuj zainteresowania więźniem, jeśli nie postępuje on niezgodnie z prawem.”
Sasuke siadł więc na okrągłym siedzisku, postawionym zaraz obok celi i
przejrzał zawartość sakwy. Dziewczyna drżała w kącie, zaniedbana i cuchnąca,
zdruzgotana, z roztrzepanymi włosami w jednym z wielu odcieni różu. Była
Haruno. Klanem Słońca, tą słynną, żyjącą zdrajczynią, która wyszła cało z
rewolucji i została schwytana. Sasuke chciał wyjąć rysownik, ale pozwolił sobie
na mały rekonesans, bo przecież nigdy nie widział na własne oczy żadnego
żyjącego potomka klanu rewolucjonistów. Tarou opowiadała mu, że Konoha wciąż
nie może otrząsnąć się po nieudanej rebelii. Wywołali ją Haruno, jeden z dwóch
dominujących w kraju klanów, z tą różnicą, że to ze strony Uchihów zawsze
obawiano się buntu. Słynęli z dumny, krwi, która wrzała na myśl o następnych
wojnach, a mimo to pomogli stłumić bunt klanu słońca. Od tej pory byli dla
Konoszan czymś więcej, prócz bezwzględnie mordujących cyborgów. Ale Tarou nigdy
nie pozwalała Sasuke myśleć o nich jak o nadziei. Żywiła urazę do obu rodów i
nauczyła go podzielać jej kąt patrzenia.
Wyjął szkicownik i zaczął tworzyć.
Obiecał Tarou, że zobrazuje jej lochy, więc rysował, szybko, sprawnie, kreślił,
obserwował, szukał detali, które zaważyłyby na procenty podobieństwa jego
obrazu z rzeczywistością. Ściany były czarne, gdzieniegdzie powleczone grzybem,
zmurszałe. Powietrze tutaj było ciężkie od wilgoci, ale tego aspektu nie mógł
uchwycić na rysunku. Potomkini klanu Haruno więziono w celi ostatniej z szeregu
tego segmentu i Sasuke mógł oprzeć się o wieńczącą korytarz ścianę. Biegł on natomiast
w drugą stronę i znikał w bezbrzeżnym mroku, którego ognie pochodni nie
dosięgały. Była tam przesiąknięta rdzą brama, prowadząca do innego segmentu.
Pamiętać mogła go zawieść, ale gdy studiował konstrukcję lochów, wydawało mu
się, że zaraz obok umiejscowiono przestrzeń dla ulicznych złodziejaszków. Im
też, na rozkaz króla, mógł wyrecytować śmiercionośną rymowankę, nawet jeżeli
uczynkiem tamtejszych więźniów była kradzież jabłka ze straganu. Sasuke przydzielono
strzeżenie „morderców”. Karu, którą właśnie odesłano na szubienice, zadźgała
staruszka nożem, a Haruno, Haruno była winna śmierci wielu Uchihów i ludzi,
wchodzących w skład nadrzędnych osobistości w kraju. Nie rozumiał dlaczego
wciąż tu tkwi. Dlaczego bez przerwy bierze udział w loteriach, skoro szczęście
dopisuje jej od dwóch lat, jak na złość. Jego zdaniem powinna spłonąć na oczach
ludzi, nie brana pod uwagę w comiesięcznym losowaniu. Sasuke pomyślał, że może
to właśnie on pewnego dnia spojrzy w jej oczy i wygłosi rymowankę.
- Przepraszam. – Prawie że upuścił kawałek
węgla, słysząc głos więźniarki. Odwrócił się, a ona nadal siedziała skulona,
lecz głowę zadarła wysoka i nieufnie się w niego wpatrywała. – Czy… będę mogła
śpiewać?
Dziwnie pytanie, pomyślał i
zastanowił się dłuższą chwilę czy powinien się na to godzić. Wertując zwój z
regułami, nie natknął się na wzmiankę o niedozwolonych śpiewach. No i ciekawość
rozsadzała go od środka, bo ma okazję posłuchać koncertu Haruno. A jej głos
uznał za melodyjny już, gdy powtarzała płaczliwie imię skazanej na szubienicę
więźniarki.
Karu,
Karu, Karu…
Zwlekał z odpowiedzią.
- Mogę? – zapytała jeszcze raz.
- Po co? – wyrwało mu się. Mózg nie do końca
sprawował nad tym kontrolę. – Dlaczego chcesz śpiewać?
Właśnie łamał regułę numer cztery.
„Żadnych rozmów z więźniem.”
Haruno nie uraczyła go odpowiedzią.
Zajęła się własnymi myślami, chowając twarz w podkurczone kolana. Sasuke
dyskretnie się jej przyglądał, raz za razem przerywając szkicowanie. Dziewczyna
miała na sobie znoszoną sukienkę, niegdyś śnieżnobiałą – teraz powlekał ją
brud, ślady potu i pojedyncze włosy, które opadły, nie mogąc znieść takiego
zaniedbania. Twarz miała śliczną, zasmuconą i niewinną. Sasuke nie potrafił
wyobrazić jej sobie wśród tłumu rewolucjonistów, nieustraszenie uwikłaną w
ferwor wojny, ze sztyletem artyleryjskim i tysiącem istnień na sumieniu.
- Możesz śpiewać, jeśli chcesz – powiedział do
niej, nie wiedząc do końca dlaczego.
Ale mu nie zaśpiewała.
W środku nocy cicho kwiliła i Sasuke
wiedział, że przyczyniała się do tego Karu. Nie było wątpliwości, że jej
znajoma nie żyła już od paru godzin, bowiem kary śmierci z szubienicą miały
miejsce zwykle o zmierzchu.
- Dobranoc – szepnęła więźniarka, prawie
bezgłośnie. Albo naprawdę mu tego życzyła, albo wyimaginowała sobie
niewidocznego przyjaciela, a o takich przypadkach słyszał od bardziej
doświadczonych wartowników. Jednak było to dla niego bez znaczenia. Nie życzył
mordercom dobrej nocy. Poczuł wstręt na myśl, że mógłby powtórzyć to słowo i
skierować do niej.
Nie. Niech przyśnią się jej
koszmary. Niech przyśni się jej „ta” noc. Niech nawiedzą ją duchy wszystkich,
których zabiła. To było jedyne, czego szczerze pragnął.
Niebo dopiero co pociemniało, a
nowicjusz już przybył, by stać się następcą i wymienić dziennego wartownika.
Temu pierwszemu było to na rękę, bo jakkolwiek gigantyczne były kwoty, którymi
płacono za tę fuchę, nikt nie mógł się zmusić do spędzenia doby w tym miejscu.
Dla wolnych ludzi była to udręka, słodkawy swąd zgnilizny, głosy, które do
nikogo się nie zwracały, a które potęgowało echo. Głosy te najczęściej błagały
o ratunek i były pewna, że nie są niczemu winne, a kraj nie sprawdza się wobec
sprawiedliwości.
Sakura zbierała się na odwagę, od
kiedy zmieniono strażnika. Był Błękitnym, więc brakowało mu styków z ludźmi ze
szczytów hierarchii społecznej, mimo to postanowiła podjąć się ryzyka. Nie
pogroził jej mieczem, gdy jak litanię, wymawiała imię Karu, nie złajał, gdy
spytała o zgodę na koncert. Była nadzieja. Jeszcze nie płonna, ale cicho i
delikatnie skrzyła się ogniem.
- Czy Karu nie żyje? – zaatakowała go
znienacka, siląc się na możliwie jak najmniej przejęty głos.
- Od wczoraj. – Usiadł na małym zydlu i zaczął
plądrować swoją sakwę. Spod jego kaptura Sakura dostrzegła zwisające pasma
włosów. Były ciemnie jak krucze skrzydła.
Od
wczoraj.
Nie oczekiwała przełomu. Los Karu
był rozstrzygnięty już po pierwszym wersie rymowanki, kiedy ten mężczyzna
przyszedł tu i sprawił, że będzie go nienawidziła po wieki. Ścisnęło ją w
pęcherzu, więc przeszła przez wąski przełaz w ścianie, do wnęki, w której
tkwiło drewniane wiadro. Gdy załatwiła potrzebę, strażnik zdążył zaopatrzyć się
w szkicownik. Chciała zobaczyć, co rysuje, ale uniemożliwiło jej to jego
położenie. Siedział przy dawnej celi Karu i obejmował Sakurę zasięgiem wzroku.
Natychmiast zatęskniła za
piętnastolatką. Czuła suchość w gardle, gulę, blokadę. Pragnęła się zwierzać,
słuchać porad lub historii gorszych, straszniejszych. W pewnych okolicznościach
uderzało to w nią i rozumiała wtedy, że użalanie się nad sobą byłoby
niestosowne wobec losów innych więźniów.
Ułożyła się na strzępku
prześcieradła, gapiąc w sufit. Jeszcze dwa dni temu kręciły się z Karu wokół
własnej osi, śmiejąc przy tym jak głupie. Bawiło je, że za każdym razem, gdy
nagle przerywały ruch okrężny i padały na podłogę, świat wirował i długo nie
przestawał. Sakura upajała się tym momentem i, jeszcze kiedy kołowała,
wiedziała, że w schowku w duszy, głęboko, przechowa te cenne wspomnienia. Wtedy
były rzeczywistą, dziś sięgała po nie na dno serca i odtwarzała, w kółko, bez
końca, z ledwością dusząc w sobie śmiech. Nie wszystkie dni w lochach były dla
niej koszmarem.
Zamknęła oczy.
Wczoraj podarowano jej kosztowny
prezent; zgodę na śpiew. Pomyślała więc o przeszłości, do której nie lubiła
wracać, ale stamtąd pochodził rytm tej muzyki, ślicznej i znanej od wczesnego
dzieciństwa. Nuciła cicho swoją część i właśnie wtedy, pochłonięty szkicem
stróż, poderwał głowę tak, że nie umknęło to jej uwadze.
- To hymn. – Sasuke usłyszał swój własny głos
i natychmiast pożałował pochopności.
Dziewczyna, którą odgradzały od
niego kraty, powoli podniosła się do siadu. Natknął się na jej oczy, zielone
jak królewskie szmaragdy, przytwierdzone ozdobnie do złotych kielichów.
- Tak, to hymn – odparła. – Hymn klanu Słońca
i klanu Księżyca.
- Klan Słońca przestał istnieć – przypomniał
jej wyniośle, by nie wzięła go za łagodnego stróża. Do tej pory wykazywał się niepoważną
wręcz wyrozumiałością i obawiał się, że więźniarka pozwoli sobie na zbyt wiele.
Haruno nie sprawiała wrażenia nawet
ukłutej drobną szpileczką, która wstrzykiwała w człowieka smutek.
- Ja wciąż tu jestem – powiedziała, butnie
wysuwając podbródek.
Wyglądała śmiesznie, w obliczu
własnej sytuacji, ale Sasuke, mimo swej natury, nie poczuł wewnątrz potrzeby
zadrwienia z niej, ba! Wziął to za akt odwagi; wyrażanie się takim głosem,
silnym i drapieżnym, będąc jednocześnie zamkniętą za stalowymi kratami, odciętą
od reszty społeczeństwa.
To głupota, zbeształ się.
Któregoś dnia dziewczyna umrze w
samotności, a ta nieprzyzwoicie próżna intonacja nie ocali jej przed sznurem
szubienicy.
W porze kolacji, niewiele po jego
dotarciu tutaj, na dół zbiegły dwie służki. Jedna niosła tacę, której zawartość
ukryła plastikowa pokrywka. Sasuke ściągnął brwi, widząc posiłek przenoszony w
tak „wyrafinowany”, jak na status więźnia, sposób. Jego zdziwienie sięgnęło
wyżej, kiedy ujrzał drugą służkę. Trzymała oburącz wiadro do kąpieli z parującą
z jego wnętrza wodą. Przez ramię przewieszony miała ręcznik, zaś na sterczącym
haku od wiadra, wisiał wiklinowy koszyk, pełen od różnego rodzaju olejków.
Haruno struchlała na widok dwójki kobiet, które niepodważalnie kiwnęły brodami
na jej celę.
- Do Sakury Haruno, na polecenie króla –
odezwała się jedna z nich, a Sasuke nie miał wyboru, musiał wyjąć klucz i
przekręcić go w kłódce, by udostępnić im dziewczynę w całości. Robiąc to,
słyszał jak w głowie brzęczy mu jej imię. Sakura. Przez tę wpojoną nienawiść, nawet nie zerknął
do zwoju, by samemu je poznać.
Kazano mu się schować, nie
podglądać, kiedy odbywała się kąpiel. Kąpiel? Wiedział przecież, że co dwa
tygodnie więźniowie cieszą się wiadrem wody i zużytą szmatą, dlatego dziwił się
przywilejom Sakury. Co innego – była Haruno, potomkinią plugawego klanu, który
nie zasługiwał na przebaczenie ani rarytasy. Może pomyślałby, że go oszukano. W
końcu dopiero drugi dzień próbuje znieść smród lochów, a rubinowi strażnicy, z
latami doświadczeń, zwyczajnie się pomylili, streszczając mu standardy
więźniów. Uwierzyłby w to, gdyby nie mina dziewczyny. Była skołowana i Sasuke,
wbrew poleceniom służek, wyjrzał zza złożonej z cegieł ściany, by przekonać się
na własne oczy, że Sakura temu niedowierza.
Wtedy otrzeźwiła go jej nagłość,
zbyt późno, jak pomyślał. Zachował się podstępnie, postanowił podejrzeć, ale
wszystko kierowane było utwierdzeniem go w założeniach. Coś się tutaj działo,
prawda? Coś niedobrego. Na jego oczach kąpano zdrajczynie, a te warunki
szokowały i ją, co oznaczało, że dotąd nie traktowała tego jak normę.
Miała szczupłe, tyczkowate wprost
ciało. Zabiegu doświadczała po raz pierwszy, co Sasuke wyczytał z jej postury i
twarzy. Sakura była zgarbiona, drżała, nie od zimna, lecz ze wstydu. Dwie
kobiety krążyły dookoła wiadra, w którym ją postawiono i przemywały ze
starannością każdy zakamarek jej ciała. Czuł, że postępuje paskudnie, ale widok
kobiecego ciała trzymał go w tej pozycji i nie pozwalał się wycofać. Miał
dwadzieścia dwa lata, ale po raz pierwszy zdobył okazję, by zobaczyć skarb
każdej kobiety. Zobaczył go i zdrętwiał, tak oczarowany, że nie mógł się
poruszyć. Nie chciał. Dziewczyna miała jędrne, wyeksponowane przez cienie
piersi i Sasuke poczuł, że dzieje się z nim coś niedobrego. Ścisnął oczy, ale
stał nieruchomo. Karcił się w duchu za to, że nie może odeprzeć chęci na
podniesie jednej z powiek. A gdy to zrobił, służka właśnie wcierała w jedną z
jej piersi coś tłustego i wówczas dotarło do niego, że dłużej tak nie może.
Odstąpił, wypuszczając z siebie
powietrze. Cały był napięty i bardziej skrępowany, niż myta jak dziecko
dziewczyna z celi. Ochłonął, gdy Sakura założyła na siebie czyste ubranie.
Sukienka przypominała mu poprzednią, prostą i białą, lecz tym razem konkurowała
z kolorem śniegu, niepowleczona żadną plamą brudu. Starał się nie zawieszać
wzroku na Sakurze, z racji tego, że źle na niego działała. No i wiedział, że
jej włosy są świeżo umyte, wilgotne i lśniące. To sprawiało, że była o stokroć
piękniejsza niż poprzednim razem, a zachwalenie jej urody, nawet w duszy,
skrycie, było nie na miejscu dla wartownika. Więc nie patrzył. Czekał aż
pochłonie kaszę z kromkami chleba i odeśle służki z powrotem. Przynajmniej
posiłek był bliski standardom, myślał, nie to co ta kuriozalna kąpiel. Zapach
jedzenia uzmysłowił mu, że jego żołądek zionie pustkami, nawet zacisnął się,
informując o wymaganym zapotrzebowaniu. Sasuke wyjął z sakwy spakowany przez
Tarou bochenek i w ciszy go przygryzał.
- Smacznego. – Dziewczyna za kratami lekko
skinęła głową. Tym razem nie miał wątpliwości, że mówiła do niego, ale plany
pokrzyżowały mu dwie kobiety i Sasuke wstrzymał się przed odwzajemnieniem tego
życzenia. Służki znane były ze swego gadulstwa, a za słowo skierowane do
więźnia mógłby przypłacić życiem.
Więc jadł dalej, w milczeniu.
O świecie zastał Tarou w domu.
Wreszcie, ucieszył się. Wczorajsze wrażenia musiał zachować na dzisiaj,
ponieważ Tarou od rana zajmowała się ulicznymi występami i zanim wróciła, na
Sasuke czekała już następna warta.
- Jaka ona jest? – spytała go od razu,
przewiercając na wylot natarczywym spojrzeniem. Tarou taka była. Nie tolerowała
kłamstw, troszczyła się o Sasuke i chciała, żeby dzielono się z nią wszystkimi
myślami.
- Jest śliczna – streścił, a gdy zasiadał do
stołu, jego uwagę ściągnęła wisząca przy wejściu kukiełka. Była ręczną robótką
Tarou i skojarzyła mu się z Sakurą: – Jak ta lalka – dodał bez zastanowienia.
- Demony zawsze kryją się za piękną powłoką.
Uroda to broń. Zapamiętaj to sobie. – Podała mu talerz kuskusu i nie wyglądała
na zadowoloną. – Nie strać czujności, Sasuke.
- Demony zabijają – powiedział.
- Nie mają litości. Zabijają i niszczą
porządek. To klany Słońca i Księżyca doprowadziły Konohę do tego stanu. Jeśli
nie Haruno, Uchiha prędzej czy później wszczęliby bunt. To była tylko kwesta
czasu. Zamiast współpracować, od zawsze ze sobą konkurowali. Jedz, musisz być
głodny. O, fuj…
- Co? – Jej nagłe obrzydzenie wytrąciło go z
równowagi. Tarou pochyliła się nad nim i obwąchała kawałek płachty. Nie zdążył
jej z siebie zrzucić po powrocie.
- Ale cuchniesz!
- Zarabiam – sprostował.
- Jakim kosztem! – przekomarzała się z nim,
przeczuwał to. Nie licząc praktykowania czarów, ulicznych występów i stwarzania
nowych, przedziwnych lalek, pasją Tarou było dokuczenie Sasuke. Nie marnowała
żadnych okazji. Uważała, że uroczo się złościł i, aby to udowodnić, zrobiła raz
kukiełkę o naburmuszonej twarzy i kruczoczarnych włosach, a po tym jak nadała
jej imię - jego imię - sprzedała się
błyskawicznie i Tarou później tego żałowała. – Smacznego – rzuciła, widząc, że
Sasuke nie ma nastroju na wdawanie się w kłótnie.
Tym razem odrzekł:
- Smacznego.
I przysiągł sobie, że następnym
razem zażyczy tego i Sakurze. Nie dostosowywał się do pięciu reguł strażnika, a
od dzisiaj postępował wbrew zasadom Tarou i zataił przed nią swoje myśli.
Sakura Haruno nie była rewolucjonistą, który przemierzał centrum Konohy,
naciągając cięciwę łuku i celując w nieszczęśliwie napatoczonych Uchihów.
Dowiedział się tego następnego
dnia.
Od Karu.
Karu żyła i wierzgała w rydzach
dwóch, rosłych mężczyzn o czwartym stopniu doświadczenia. Ci zapracowali sobie
na bezpośrednie kontakty z królem, nosząc kolor granatowy; kolor
uprzywilejowany. Sasuke dzieliła od nich ogromna przepaść i właśnie dlatego
musiał złożyć ukłon, mijając ich na pierwszej kondygnacji pałacu.
Karu żyła.
I bardzo czegoś nie chciała. Tyle
wywnioskował po jej wrzaskach. Doprawiał je ból i determinacja. Karu była
gotowa podważyć wolę króla, żeby uniknąć wymierzonej kary. Czym ona była, jeśli
nie śmiercią na szubienicy? Sasuke ledwie przetrwał dwa dni w smrodzie, od
którego zbierało go na wymioty, a już niedowierzał dwom rzeczom. Sakurze
zagwarantowano kąpiel godzien konoszańskiej księżniczki, a Karu żyła dzień
dłużej, choć teoretycznie powieszono ją dwa dni temu, o zmierzchu. Prościej było to pominąć, ale Sasuke nie zasnąłby w spokoju, bo Tarou bardzo na
niego wpływała i nie znosił, gdy robiono z niego głupca.
Odejdź! – nalegało coś wewnątrz
niego.
Nie odszedł. Podpatrywał jak
strażnicy prowadzą dziewczynę głębiej korytarza. Sasuke zagapił się na dywan w
kolorze bursztynu, który wyścielał środkowy fragment podłoża, a potem przeanalizował
pierwsze skojarzenie. A jeśli Karu wyprowadzano z pałacu jednym z dziesięciu
tajnych przejść? Ponoć dało się przedostać nimi na zewnątrz, bez narażania się
na sokole oczy obywateli ze spirali ulic na horyzoncie. Oczywiście Sasuke nie
znał lokalizacji żadnego z nich, a wynagradza pojęciem tej wiedzy była
lojalność i wieloletnia praktyka. Teraz prawdopodobnie Karu miała zostać komuś
dostarczona, w każdym bądź razie strażnicy nie chcieli, by ściągała na siebie
uwagę innych, w razie gdyby opuszczali pałac głównym wejściem, dlatego ciągnęli
ją w niewiadome.
W głowie obmyślił jakim sposobem,
bez złapania, sprawdzić dokąd prowadzono dawną więźniarkę i miał zamiar
wykorzystać do tego silne skręty na korytarzach. Chciał upewnić się czy teren
jest czysty, a potem czmychnąć za ścianę, lecz ktoś niezapowiedzianie wyłonił
się z tego zakrętu.
Uchiha.
- Czekajcie! – zatrzymał strażników i dopiero
wtedy zorientował się, że Sasuke sterczy w miejscu i się na niego gapi. Bo
stał, wyczekująco, prorokując w głowie przyganę, która winna była wypłynąć z
ust potomka klanu Księżyca. Sasuke nasłuchał się wystarczająco dużo, żeby
wiedzieć, że karcenie niżej postawionych było dla Uchihów jak hobby.
Praktykowali to z równą starannością, co Tarou pracę nad kukiełkami.
Choć ten mężczyzna był inny.
Dotarło to Sasuke, gdy pomyślał, że Uchiha stracił głos. Nie było innego
wytłumaczenia. Przecież tylko na niego patrzył, zamiast karać.
Ubrany był w długi, czarny kontusz,
którego obwiązano w talii ozdobnym pasem. Nie to jednak pozwoliło Sasuke szybko
przejrzeć jego pochodzenie. Oprócz charakterystycznej urody, czarnych jak smoła
oczu i włosów, o byciu Uchihą świadczyła szabla z wygiętą głowią i rękojeścią,
na której widniał wygrawerowany znak klanu. Zwykle noszono ją z dumą, jednak
ten mężczyzna wpadł w jakiś trans, jakby zapomniał, że musi pozować przecież na
bohatera.
- Itachi Uchiha! – Wyższy ze strażników dygnął
leciutko na jego widok, a Sasuke powtórzył tę czynność, czując się jak obnażany.
Oględziny Uchihy trwały zdecydowanie zbyt długo.
- Nowe rozkazy? – jęknął drugi strażnik, ten,
który nie okazał szacunku.
- Przyjmie ją rodzina. – Sasuke czuł, że w
normalnych okoliczność wysłannik zdradziłby coś więcej, ale powstrzymywał go sam
Sasuke. Zmuszony był podać strażnikowi zwinięty pergamin, bez użycia słów. –
Adres – rzucił. – Tam ją zabierzcie.
- A ty? – spytał złowrogo wyższy z mężczyzn i
Sasuke nie od razu pojął, że słowa skierowano do niego.
Starał się wyjść z tego z
godnością.
- Idę do lochów.
- Segment?
- Trzeci – odparł.
Itachi Uchiha przewertował go od
stóp po czubek głowy.
- Pilnujesz Haruno?
Sasuke zamierzał przytaknąć, ale
nie było mu to dane.
- Sakura! – Karu odżyła, jakby nazwisko
skazanej przywołało tutaj osobę, która go nosiła. W jaskrawym świetle, przy
wtórze anielskich chórów. Mniejszy ze strażników w samą porę wzmocnić chwyt i
niewiele brakowało, a Karu wyszarpałaby się krępującym ją męskim ramionom. – Jesteście
w błędzie – bełkotała i Sasuke wydawało się, że jej głowa wisi bezwiednie.
- To wariatka – skwitował niższy strażnik,
naprężając mięśnie w razie tragedii.
- Ostrożnie z nią, Obito.
Karu nie dawała za wygraną.
- Sakura jest niewinna!
- Następna bajeczka? – westchnął Obito. Twarz
miał schowaną pod granatowym materiałem, ale Sasuke wyczuł w jego głosie
zmęczenie.
- To nie bajka! – Karu zadarła wysoko głowę.
Jej oczy błyszczały jak palące się łuczywo. – Sakura nikogo nie zabiła!
Zabiła, wmawiał to sobie Sasuke.
Zabiła ich wszystkich z zimną krwią. Miała kuszę, łuk, sztylet… cokolwiek, a
jej głowę przyozdabiał kapalin. Wstępowała na pole boju jak magiczny elf,
prześliczny i drobny. Gdy Sasuke to sobie wyobrażał, pomyślał, że te znane z
legend stworzonko bezkarnie zmuszono do walki.
Nie!
- Sakura jest niewinna! – Po korytarz rozchodził się głos Karu, zrozpaczony, lecz drapieżny.
Sasuke powtórzył w duchu formułkę, którą kazano mu stosować w takich
sytuacjach, w trudnych początkach, gdy rozpoczynał szkolenie. Koszary zawsze
były pełne rekrutów, a czasami goszczono rubinowych strażników. Oni z kolei
dzielili się własnymi doświadczeniami.
- To bujda. – Obito, niepozorny poskramiacz
woli Karu, widocznie przypomniał sobie o tych opowieściach w jednakowym
momencie. – „Jestem niewinny.” Cha! Dziewczyno, wysłuchuję tego po setki razy
dziennie i mam serdecznie dość. Pogódźcie się z karą. Pozwólcie Konosze dążyć
do sprawiedliwości.
Kraj ruszy w
stronę sprawiedliwości,
a ty umrzesz w
samotności.
Czy można było postępować
sprawiedliwie, poświęcając temu ludzkie życie? Tarou wbiła mu do głowy jego
wartość i Sasuke nie do końca akceptował politykę swojego kraju. Śmierć była
prosta, gdyby nie zacieśniające się w podziemiach więzi, jak przekonał się o
tym na przykładzie Sakury i Karu, więźniowie traktowaliby śmierć jak ucieczkę. Orzeczenie
wolności, możliwość ominięcia resztek upiornego oblicza świata, które zdawało
ujawniać się coraz szybciej i odważniej.
- Imię? – Jeden ze strażników kiwnął głową na
Sasuke. Fragment twarzy, widoczny spoza kaptura, odsłaniał obficie porośniętą
włosiem brodę.
- Sasuke Kirin – przedstawił się.
- Wróć do swoich zajęć, jeśliś łaskaw. Haruno
nie może pozostać bez opieki.
- Swoją drogą, dlaczego jeszcze nie została
powieszona? – zagadnął Obito, a Sasuke nie zamierzał dłużej forsować cierpliwości
wyżej postawionych i wziął nogi za pas. Wzrok Itachiego Uchihy oprowadzał go aż
po kres korytarza, gdy należało przejść przez kilka rutynowych rytuałów.
Sprawdzenie tożsamości przebiegało przy nadzorze dwóch Rubinowych i Sasuke nie
cierpiał tego ponad wszystko.
A teraz trząsł się na myśl o niechybnym
spotkaniu.
Sakura
nikogo nie zabiła.
Sakura
jest niewinna.
Nie wierzył w to ani trochę, ale
tam, głęboko pod ziemię, nie gnało go poczucie obowiązku, lecz nadzieja.
Właśnie. Brzmiało jak szyderstwo, wziąwszy pod uwagę okoliczności, jednak żyła
w jego sercu, zdrowa i pnąca się ku górze, jak kwiat. Na co on liczył? Na
czyste sumienie uwięzionego elfa?
Nie, to nie miało znaczenia.
Jestem niewinny, powtarzało dzień w
dzień setki skazanych na podziemia. Słowo Sakury nie wyróżniało się niczym na
tle tych zaręczeń.
-
Świeć wysoko na niebie, muskaj promieniami. Będziemy walczyć w twym cieple.
Dzielni i wytrwali.
Stała wyprostowana, napęczniała
wspomnieniami z tamtych dni. Uchihowie i Haruno gromadzili się na placu Eiko, codziennie,
gdy pory dnia i nocy ze sobą graniczyły. Ustawiano ich w szeregi, dzielone za
pośrednictwem ogólnej oceny koordynacji ruchowej i ilości przebytych zadań.
Sakura przeważnie kwitła na ich końcach, a każdy następny dzień, w którym
kobiece i męskie głosy świergotały spójnie i harmonijnie, każdy taki dzień
pozbawiał ją chwastów, nawadniał i pozwalał wyłaniać się z pąka. Och, cóż to
były za czasy! Jakkolwiek despotyczny był król, czuła, że ludzie nigdy nie będą
tak zjednoczeni i tak wierni swoim racjom.
Hymn dzielił się na dwie części,
więc potomkom klanu Słońca nie wolno było przywłaszczać sobie fragmentu klanu
Księżyca i odwrotnie. Ta myśl zakorzeniła się w jej sercu i Sakura nigdy nie
odważyłaby się zaśpiewać o nocy, porze, która nie była jej przypisana, toteż
zajęła się dozwoloną częścią, robiąc to cichutko ze względu na drzemiącego na
zydelku wartownika. Idylle skróciły jej hałasy ze schodów. Zrobione z kamienia
polnego, tłumiły dźwięki kroków, ale całemu zajściu towarzyszyło postukiwanie.
Jakby coś jednostajnie uderzało w rondel.
- Zmiana. – Do segmentu wpadł nowicjusz, dokonawszy
tego prawie że szturmem, wyrwał ze snu poprzednika. Purpura płachty nie była z
reguły barwą wysoce szanowaną, przynajmniej nie w takim stopniu co rubin, a już
na pewno nie granat. Niemniej jednak nowicjusz, błękit, nie mógł pozwalać sobie
na taką intonację i chyba tylko osowiałość zbudzonego strażnika ocaliła go
przed karą.
Dzienny wartownik zebrał rzeczy,
chwycił tobołek i rozstał się z Sakurą nienawistnym spojrzeniem. Przywykła tak
bardzo, że nie sprawiano jej tym przykrości, choć doskonale wiedziała, jak
schorzała jest jej odporność na ludzką awersję. Kiedyś kurczyła się pod
ciężarem tych spojrzeń. Dzisiaj? Przestała się nimi zadręczać. To przychodziło
z czasem. Cierpienie przestawało być cierpieniem, gdy rutynowo się powtarzało.
Człowiek w błękicie stanął przy
okratowaniu, dość blisko, tak, że Sakura mogła w każdej chwili go dopaść i przy
odrobinie wysiłku udusić, jeżeli udałoby się otoczyć rękami szyję wartownika.
Wielokrotnie dociekała czy dałaby radę prześlizgnąć nadgarstek między
zrdzewiałymi kratami. Mimo że początkowo ta zdolność graniczyła z cudem, teraz
jej ramię było tak kościste, że bez problemu przedostawało się poza
ograniczającą ją barierę. Jej ramię mogło być wolne, na moment, który chwilami
trwał do godziny. Zależało to od strażnika i czasu, w przeciągu którego
orientował się o jej wyczynach. Zwykle brano to za próbę ucieczki.
- Ilu zabiłaś? – dobiegł ją głos,
nieprawdopodobnie… wątpiący.
Sakurze zadawano bezlik takich
pytań.
- To nie ma znaczenia. – Spojrzała w miejsce,
pod nieprzeniknionym cieniem kaptura, gdzie teoretycznie powinny być osadzone
oczy strażnika. – To nie ma znaczenia, prawda? To nic nie zmieni.
Mężczyzna ścisnął w piąstce pręt.
- Powiedz.
- Dlaczego? Czy jesteś jednym z wielu, którzy
chcą pogłębić wobec mnie swoją nienawiść?
Nie dostała odpowiedzi, ale język
dałaby sobie odciąć, że uścisk wartownika się wzmocnił i Sakurze wydawało się,
że byłby zdolny zmiażdżyć żelazo w dłoni, zupełnie jak porcelanę. Porcelana
była krucha. Karu powiedziała jej kiedyś, że Sakura jest z porcelany. Była.
Pożegnalne spojrzenia, pełne wstrętu i pogardy; doznawała ich presji na co
dzień, potrafiła się z tym pogodzić. Pytania o ilość ofiar nie dotykały jej
jednak tak często i zawsze czuła się koszmarnie, stojąc przed osobami, które
żądały podania konkretnej liczby.
Zero, pomyślała. Zero!
- Nie nienawidzę bez powodu – odezwał się
wartownik.
Sakura zagubiła się w jego
rozumowaniu.
- Masz powód – szepnęła. – Jestem Haruno, z
klanu Słońca. Moja rodzina wszczęła bunt, zdewastowała Konohę, odebrała życie
setkom Uchihów.
- Twoja rodzina.
- Tak.
- A ty? – padło pytanie i uderzyło Sakurze do
głowy jak piwo z karczmy, gdy brat dał jej do spróbowania po raz pierwszy. A ty? A ty? A ty? – strażnikowi
zawtórowały głosy w jej głowie. Musiała zacisnąć oczy, aby strawić je
wszystkie.
A ona?
- Nienawidzę ludzi, którzy odbierają życie
innym – skonkretyzował.
- Pomyśl! Dlaczego tutaj jestem? – Myślała, że
jest szansa. Wybrnie z tej sytuacji.
Pomyliła się.
- Jesteś tu, bo płynie w tobie krew klanu
Słońca. Jesteś ostatnią, którą złapano. Jedyną, której pozwolono żyć.
- A kim ty jesteś? – Głos jej zachrypnął.
Przodkowie, coś się z nią działo. Niedowierzała. Gdyby nie tkwiła tu od trzystu
dni, sama jak palec, sponiewierana i odrzucona przez społeczeństwo, gdyby nie
przytrafiło jej się to wszystko, może pomyślałaby, że ten mężczyzna zmusza ją
do przełomu. Może pomyślałaby, że wierzy w jej rację, popiera ją, że naciska,
by zdjąć z serca Sakury ciężar, ważący tyle co królewski pałac. Po cholerę?,
pytała się. Błękitny nie byłby w stanie jej stąd wydostać, zakładając, że
uwierzyłby w jej wersję zdarzeń. – Kim
jesteś? – Cisza się przeciągała, więc postanowiła ją przerwać.
- Obywatelem, który próbuje zarobić na życie.
Nikim więcej.
- Ale…
- Posłuchaj – ucichła, więc strażnik
wykorzystał to, by dodać swoje: – Powierzę ci sekret, jeśli mi powiesz.
- To podstęp – stwierdziła, nie potrzebując
nawet namysłu. Jej nogi odruchowo wycofały się do kąta, tam czuła się
bezpieczniej, zwłaszcza, że mężczyzna wciąż sterczał przy okratowaniu. – Nie
ufam ci.
Rozdrażniła go, cholera! Teraz i
drugą pięścią miażdżył kawałek żelastwa. Po tym spuścił głowę i sapnął jak
rozjuszony byk na corridzie.
- Karu – warknął przez zęby. Karu! Żołądek Sakury
zaczął wykonywać akrobacje. Kurczył się i rozluźniał naprzemiennie, nakłaniając
do ferworu serce. Teraz i ono cudaczyło, biło w piersi tak, że jego puls
rozsadzał Sakurze uszy. – Karu żyje.
Żyje!
- J-jak to? – Nieśmiałym krokiem podeszła do
„bariery”.
- Powierzyłem ci sekret – upomniał się i
podniósł wzrok. Nie myślała trzeźwo, ledwo powstrzymała się przed tańcem
radości, które odstawiały dzieci na ulicznych występach. Później ochłonęła.
- Mogę ci wierzyć?
- Nie masz wyboru. Lepiej żyłoby ci się z
nadzieją, że mówię prawdę niż z założeniem, że kłamię.
- Dlatego przeżyła?
- Nie wiem. – Westchnął.
- Gdzie teraz jest?
- Nie wiem. – Kolejne westchnięcie.
Sakura pogodziła się z faktem, że
stopień wtajemniczenia Błękitnych jest porównywalny do stopnia więźniów – oba
statuty społeczeństwa nie wiedziały praktycznie nic o rzeczach, które działy
się na obrębach pałacu.
- Dlaczego mi to mówisz? – Wreszcie odważyła
się o to zapytać.
- Próbuję ci zaufać. Wierzyć, że ani ty, ani
Karu nie postradałyście zmysłów, więzione tutaj.
Nie. Nie. Wprawdzie pleśniała tu od
trzystu trzydziestu dwóch dni, była trochę uwsteczniona, zapomniała o naukach i
trafiały się jej chwile, kiedy przerażała ją myśl, że umiejętność czytania
mogłaby wymrzeć. W gruncie rzeczy nie była jej na nic potrzebna, nie tutaj, nie
teraz, skoro sądziła, że utknie tu dopóki się nie zestarzeje. Ostatnimi czasy
pojęła wreszcie motyw króla. Był inicjatorem. Inicjatorem kary gorszej od
szubienicy czy spłonięcia żywcem, gwarantując przy tym widowisko dla mieszczan.
Na wszystkich Bogów! Taki zgotowano jej los i Sakura ani śmiała myśleć o
sprawiedliwości w obliczu tych zdarzeń.
- Nie oszalałam. – Chwyciła któryś pręt, tylko
po to, żeby przekonać się o czujności strażnika. Stał nieruchomo, jak posąg,
jak kukła, z tą różnicą, że on zdawał się mieć serce.
Nagle odsunęła się z powrotem.
- To głupie. Takie głupie…
- Co? – Przekrzywił głowę.
- Mówię o zaufanie, o podstępie. Nie, to
bezsensu. Mogę ci powiedzieć. Wszystko, co do joty. Przecież nie mam już
przyszłości. Zostanę tu do końca albo umrę na szubienicy. To bez znaczenia.
- To bez znaczenia – powtórzył za nią niczym
echo. Nie popierał jednak tych słów. On je rozważał.
Sakura oparła ciężar ciała na
ścianie z cegieł i zaczęła grzebać palcem w wyżłobieniach między nimi.
- Jestem taka jak wszyscy – mówiła. Wielkie
nieba! Słowa wylewały się z niej tak, że wyobraziła sobie wodospad, do którego
zabierała ją matka. Tym były jej słowa. Wodą! A ta sączyła się litrami, pieniła
po włączeniu w nurt rzeki, płynęła i płynęła bez końca. – Jestem taka jak
wszyscy, ale inna. Jestem niewinna. Jestem jedną z niewielu, którzy trafili tu
niezasłużenie. Nie zasługuję na to. Mój brat uczył mnie dobroci, razem zawsze
obsypywaliśmy złotem dzieci ze slumsów. W kółko powtarzał, że mogłabym przecież
być jedną z nich i mam dziękować Bogom za łaskę, dzieląc się pieniędzmi. Tylko
rodzice złościli się ilekroć przyłapywali nas na gorącym uczynku. Mama zawsze
kręciła głową, prosiła, bym szanowała pieniądz.
Z metrum wytrącił ją turkot.
Wartownik pociągnął zydel bliżej celi i usiadł na nim, a słysząc, że ucichła,
zachęcił ją gestem magika do ciągu dalszego.
Sakura, nie możesz podać mu tego na
tacy. Nie możesz, zabroniła jej druga jaźń, którą zawsze podejrzewała o
sekretną egzystencję.
Odchrząknęła więc, zawężając
historyjkę.
Bardzo zawężając.
- Nie zabiłam. Nigdy. – Osunęła się na ziemię.
Strażnik widocznie się wzdrygnął,
ale wstrzymał się od komentarza.
- Nie chcę nikogo zabijać. Dawniej też nie
chciałam. To po prostu się stało. Wszędzie była krew, ludzie krzyczeli, moja
ciotka groziła mi, że jeśli stamtąd wyjdę, umrę od razu. Myślałam, że to oni.
Uchiha. Jesteś Uchihą?
Pokręcił głową. Odetchnęła, gdyż na
moment unieruchomił ją niespodziewany lęk. Jej nienawiść wobec niego znowu by
wzrosła, a teraz, przynajmniej malała. Jak wskaźnik. Opadała w dół, stopniowo,
im dłużej milczał i słuchał opowieści Sakury.
- Skąd nie mogłaś wychodzić? – usłyszała jego
głos. Był miękki i sprawił jej ulgę.
- Z piwnicy.
- Przetrzymywała cię tam?
- Tylko tego dnia.
- Tam cię znaleziono. – Bardziej stwierdził
niż zapytał, bosko olśniony. Sakura przygryzła wargę i wzięła do rąk kawałek
wypłowiałego prześcieradła. Zwinąwszy go, podłożyła pod policzek, wspierając
ciężar głowy na własnym ramieniu i fragmencie ściany.
Błękitny zaczął ostrożnie:
- Nic więcej mi nie powiesz?
Odmówiła.
To jej wystarczało. Poczuła, jakby
miała przy sobie drugą Karu. Mniej żywą, bardziej słuszną i oficjalną, lecz
wrażenie było podobne. Karu. Tęsknota za nią ścisnęła jej serca jak pięść, ale
czuła wdzięczność względem przodków, którzy sprawili, że ścieżki jej i tego
wartownika się zazębiły. Na każdym kroku naruszał zasady, a dzisiaj, właśnie
dzięki temu, przebyła najdłuższą rozmowę, bo zazwyczaj kończyło się na
półsłówkach. On był inny. Nowy. Może właśnie to czyniło go wyjątkiem? Inne postrzeganie
rzeczywistości, myślenie perspektywiczne.
Tej nocy zasnęła z uśmiechem
przyklejonym do twarzy.
Śniła o Karu, o bracie, o gromadce
dzieci poprzebieranych za zwierzęta, o ich występach i pieniążkach, które
wpadały do wiader przy finałowym akcie. Słyszała głośne owacje, oklaski i miała
wrażenie, że wróciła do tamtych czasów; stała się obserwatorem, widzem. Żywym,
nie tym cierpiącym, tym, który karmił się wyłącznie wspomnieniami.
Zasnęła nie myśląc o ciotce ani o
piwnicy.
Dziś jest bardzo wyjątkowy dzień, bo jeśli nikt mnie nie ubiegnie, to pierwszy raz mój komentarz na twoim blogu będzie pierwszy i nie dodany jakiś tydzień po pojawieniu się rozdziału xD
OdpowiedzUsuńSzerzej wypowiem się pod częścią drugą, w każdym razie świetny pomysł, więc pędzę czytać dalej.