czwartek, 5 grudnia 2013

Blask pośród nocy, ciemność za dnia 1

Dzisiaj przydzielono jej nowego strażnika i Sakura długo myślała nad powodem tej zmiany. Odkąd była z nią Karu, koścista i zabiedzona więźniarka, Sakura czuła się w tym miejscu szczęśliwsza. Wykorzystywały każdą szansę, by porozmawiać. Uśmiechały się do siebie z osadzonych naprzeciwko celi i tylko czekały aż znużony ciszą albo śpiewami Sakury strażnik uśnie, jakby utulony do tego snu.  
Nocą się pogarszało. Ani jej, ani Karu nigdy nie udawało się odpłynąć. Zawsze wypatrywały się z cel i próbowały podchwycić wzajemne spojrzenia. Lecz nocą strażnicy zmieniali wartę, a ten, który do tej pory nad nimi patronował był wytrwalszy niż jakikolwiek inny. Dlatego dzisiaj, kiedy zapadł zmrok, a do lochów nie wkroczył barczysty mężczyzna, Sakurze ulżyło. Zjawił się tutaj strażnik, jak wiadomo, ubrano go w  tradycyjne okrycie, z długimi, szerokimi rękawami i spodem sięgającym do samych kostek. Kolor nakrycia zależał od doświadczenia i Sakurę zaskoczyło, że tym razem przyprowadzono tutaj strażnika noszącego lapis-lazuli, kolor umniejszający - kolor nowicjusza.


Karu z naprzeciwka posłała jej pełen nadziei uśmiech. Pomyślała, że to głupawe; mieć nadzieję w obliczu takich zdarzeń. Nadzieję na co? Na gaworzenie w czasie snu wartowników? Sakura wiedziała, że jej nadzieja powinna schylać się ku wolności i w trudnych początkach rzeczywiście śniła tylko o tym, rok temu, wtedy, gdy wtrącono ją tu po raz pierwszy. Jednak z biegiem czasu uświadomiła sobie parę rzeczy, które powinny być dla niej wiadome od „dnia rozpusty”. Miała dwa warianty, warianty, którymi nie zarządzała ona, lecz jej los. Mogła spędzić tu wieczność albo zostać wylosowaną w loterii śmierci i stać się widowiskiem dla tysięcy mieszkańców Konohy. Była przecież ostatnią Haruno. Ostatnią żyjącą zdrajczynią. Dla Konoszan, patrzenie jak umiera, byłoby rozkoszą, nową formą przyjemności.
 - Ty. – Nowy wartownik zatrzymał się przy celi Karu, a odprowadzające go królewskie służki skłoniły się i wbiegły po schodach na wyższe piętro. Z dala od wszechobecnego brudu i zapachu zgnilizny, od którego z pewnością przewracało ich w żołądku, zupełnie jak Sakurę, pierwszego dnia. – Karu – powiedział strażnik, dziwiąc się, że na rozwiniętym zwoju z jej danymi nie widnieje żadne nazwisko. Karu była sierotą, miała piętnaście lat i non stop powtarzała, że najpiękniejszym w życiu jest być dla kogoś człowiekiem wartościowym. Właśnie o tym marzyła. Została porzucona, jako pięciolatka. Wałęsała się po peryferiach Konohy, żebrała, kradła i próbowała przeżyć. Ze wspomnień zachowała tylko imię i dla Karu wiele ono znaczyło. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, ilekroć Sakura mówiła jej po imieniu. Kiedy połapała się w rozumowaniu więźniarki, często powtarzała go bez końca. Karu. Karu. Karu.
 - Karu – powtórzył strażnik schrypniętym głosem. Stał tyłem do Sakury, a twarz osłaniał mu kaptur. To właśnie wtedy z jego ust wydobyły się najstraszniejsze słowa. Człowiek musiał je spijać, choć były dla niego bluzgom. Sakura czym prędzej dokuśtykała do krat i ścisnęła zimne szczeble w dłoniach. – Twoje dni są policzone, los nie chciał, by były ci oszczędzone – recytował jak mantrę. – Kraj ruszy w stronę sprawiedliwości, a ty umrzesz w samotności.
Nie, wołała w duchu. Nie, nie!
Reakcja Sakury była głośna, oddech ścignął uwagę strażnika, ale nie powiedział nic trzęsącej się w spazmach dziewczynie. Czuła, że niebawem się rozklei, rozpłacze, zawyje z bólu, bo Karu nie tylko odejdzie, ale sprawi, że znów będzie samotna. Sama, w czterech ścianach. Otoczona zewsząd ceglanymi ścianami i słabym światłem ze skrzących się pochodni. Tylko za dnia dobiegały do niej promienie słońca, tylko przez wąską szczelinę, gorzejącą przy samiutkim suficie.
 - Karu – wydusiła z siebie, bez obaw o karę. Więźniom nie wolno było się ze sobą porozumiewać. – Karu, Karu, Karu – popłakała się.
A Karu uśmiechnęła się ze smutkiem w jej stronę.
 - W porządku. Wiedziałam, że tak się stanie.
Wartownik na razie nie pogroził im mieczem, a ten był wetknięty za opasający go skórzany materiał i zdawał się czekać, aż właściciel chwyci za rękojeść.
 - Już czas – zawyrokował strażnik, a niedługo potem dało się usłyszeć serie dźwięków na schodach. Złowróżbne kroki i poszczękujące miecze. W lochach stawiło się kilku innych strażników, głównie ubranych w kolor rubinu; trzeci stopień doświadczenia. – Możecie ją zabrać. – Nowy wartownik zrobił im miejsce.
Sakura otarła łzy i chciała powiedzieć coś Karu, ale zanim wyprowadzano ją z celi, dziewczyna zdążyła przyłożyć palec do ust i tym samym ją uciszyć. W towarzystwie pięciu dzierżących broń wojowników, nie było cienia szansy dla Sakury. Któryś ukarałby ją za niedozwolone słowa kierowane do Karu.
Trzymaj się, tylko to przekazała dziewczynie, poruszając ustami. Odtąd musiała przeczekać tydzień, by uparte kawałki jej osobowości dało się przekonać do nawrotu samotności, parszywego losu, bólu, ciszy, kary, na którą przecież nie zasłużyła. Nikt nie raczył wtajemniczyć ją w zamiary rewolucjonistów. Była nikim na tle przelewanej krwi, wiecznych walk i krzyków, domagających się równości. Była uwięziona, w piwnicy. Równie samotna co tutaj. Gdy ją znaleziono, marzyła tylko o śmierci. Sądziła, że tak właśnie skończy, będąc Haruno. Jednak król miał wobec niej inne plany. Plany, których nigdy nie poznała i tylko czekała aż wreszcie zostaną zrealizowane. Loteria śmierci odbywała się co miesiąc i mimo dwuletniego ryzyka, Sakurze nie przytrafiło się dotąd to nieszczęście.

Twoje dni są policzone,
los nie chciał, by były ci oszczędzone.
Kraj ruszy w stronę sprawiedliwości,
a ty umrzesz w samotności.

Karu. Karu zawiśnie na szubienicy, obserwowana przez setki par oczu. Okrutnych oczu, którym dobrze patrzy się na czyjąś śmierć. Sakura nie mogła pogodzić się z tym, że w Konoha potraktuje to jak widowisko. Sakura nigdy nie odważyłaby się stanąć w tłumie i pozwolić, by para jej oczu stała się jedną z tych okrutnych.
A teraz Karu będzie musiała znieść je wszystkie.
Wybór padł na nią. O, okrutny losie!

Kroki wyprowadzających więźniarkę strażników właśnie umilkły, a dziewczyna, która w tej sekcji lochów została ostatnia, natychmiast dobrnęła kulawym krokiem do kąta celi i skuliła się w kłębek. Dla Sasuke toczył się właśnie pierwszy dzień jego pracy, był początkiem nadziei na lepsze życie. Teraz, będąc strażnikiem, zamierzał wspinać się na szczyty i zmieniać kolor płacht, najszybciej jak było to możliwe. Zamierzał zarabiać fortunę i spełniać marzenia Tarou. Te, do których nie chciała się przyznawać. Te o lepszym życiu, bez biedy i trosk o rosnące podatki.
Reguła numer jeden brzmiała: „Nie wykazuj zainteresowania więźniem, jeśli nie postępuje on niezgodnie z prawem.” Sasuke siadł więc na okrągłym siedzisku, postawionym zaraz obok celi i przejrzał zawartość sakwy. Dziewczyna drżała w kącie, zaniedbana i cuchnąca, zdruzgotana, z roztrzepanymi włosami w jednym z wielu odcieni różu. Była Haruno. Klanem Słońca, tą słynną, żyjącą zdrajczynią, która wyszła cało z rewolucji i została schwytana. Sasuke chciał wyjąć rysownik, ale pozwolił sobie na mały rekonesans, bo przecież nigdy nie widział na własne oczy żadnego żyjącego potomka klanu rewolucjonistów. Tarou opowiadała mu, że Konoha wciąż nie może otrząsnąć się po nieudanej rebelii. Wywołali ją Haruno, jeden z dwóch dominujących w kraju klanów, z tą różnicą, że to ze strony Uchihów zawsze obawiano się buntu. Słynęli z dumny, krwi, która wrzała na myśl o następnych wojnach, a mimo to pomogli stłumić bunt klanu słońca. Od tej pory byli dla Konoszan czymś więcej, prócz bezwzględnie mordujących cyborgów. Ale Tarou nigdy nie pozwalała Sasuke myśleć o nich jak o nadziei. Żywiła urazę do obu rodów i nauczyła go podzielać jej kąt patrzenia. 
Wyjął szkicownik i zaczął tworzyć. Obiecał Tarou, że zobrazuje jej lochy, więc rysował, szybko, sprawnie, kreślił, obserwował, szukał detali, które zaważyłyby na procenty podobieństwa jego obrazu z rzeczywistością. Ściany były czarne, gdzieniegdzie powleczone grzybem, zmurszałe. Powietrze tutaj było ciężkie od wilgoci, ale tego aspektu nie mógł uchwycić na rysunku. Potomkini klanu Haruno więziono w celi ostatniej z szeregu tego segmentu i Sasuke mógł oprzeć się o wieńczącą korytarz ścianę. Biegł on natomiast w drugą stronę i znikał w bezbrzeżnym mroku, którego ognie pochodni nie dosięgały. Była tam przesiąknięta rdzą brama, prowadząca do innego segmentu. Pamiętać mogła go zawieść, ale gdy studiował konstrukcję lochów, wydawało mu się, że zaraz obok umiejscowiono przestrzeń dla ulicznych złodziejaszków. Im też, na rozkaz króla, mógł wyrecytować śmiercionośną rymowankę, nawet jeżeli uczynkiem tamtejszych więźniów była kradzież jabłka ze straganu. Sasuke przydzielono strzeżenie „morderców”. Karu, którą właśnie odesłano na szubienice, zadźgała staruszka nożem, a Haruno, Haruno była winna śmierci wielu Uchihów i ludzi, wchodzących w skład nadrzędnych osobistości w kraju. Nie rozumiał dlaczego wciąż tu tkwi. Dlaczego bez przerwy bierze udział w loteriach, skoro szczęście dopisuje jej od dwóch lat, jak na złość. Jego zdaniem powinna spłonąć na oczach ludzi, nie brana pod uwagę w comiesięcznym losowaniu. Sasuke pomyślał, że może to właśnie on pewnego dnia spojrzy w jej oczy i wygłosi rymowankę.
 - Przepraszam. – Prawie że upuścił kawałek węgla, słysząc głos więźniarki. Odwrócił się, a ona nadal siedziała skulona, lecz głowę zadarła wysoka i nieufnie się w niego wpatrywała. – Czy… będę mogła śpiewać?
Dziwnie pytanie, pomyślał i zastanowił się dłuższą chwilę czy powinien się na to godzić. Wertując zwój z regułami, nie natknął się na wzmiankę o niedozwolonych śpiewach. No i ciekawość rozsadzała go od środka, bo ma okazję posłuchać koncertu Haruno. A jej głos uznał za melodyjny już, gdy powtarzała płaczliwie imię skazanej na szubienicę więźniarki.
Karu, Karu, Karu…
Zwlekał z odpowiedzią.
 - Mogę? – zapytała jeszcze raz.
 - Po co? – wyrwało mu się. Mózg nie do końca sprawował nad tym kontrolę. – Dlaczego chcesz śpiewać?
Właśnie łamał regułę numer cztery. „Żadnych rozmów z więźniem.”
Haruno nie uraczyła go odpowiedzią. Zajęła się własnymi myślami, chowając twarz w podkurczone kolana. Sasuke dyskretnie się jej przyglądał, raz za razem przerywając szkicowanie. Dziewczyna miała na sobie znoszoną sukienkę, niegdyś śnieżnobiałą – teraz powlekał ją brud, ślady potu i pojedyncze włosy, które opadły, nie mogąc znieść takiego zaniedbania. Twarz miała śliczną, zasmuconą i niewinną. Sasuke nie potrafił wyobrazić jej sobie wśród tłumu rewolucjonistów, nieustraszenie uwikłaną w ferwor wojny, ze sztyletem artyleryjskim i tysiącem istnień na sumieniu.
 - Możesz śpiewać, jeśli chcesz – powiedział do niej, nie wiedząc do końca dlaczego.
Ale mu nie zaśpiewała. 
W środku nocy cicho kwiliła i Sasuke wiedział, że przyczyniała się do tego Karu. Nie było wątpliwości, że jej znajoma nie żyła już od paru godzin, bowiem kary śmierci z szubienicą miały miejsce zwykle o zmierzchu.
 - Dobranoc – szepnęła więźniarka, prawie bezgłośnie. Albo naprawdę mu tego życzyła, albo wyimaginowała sobie niewidocznego przyjaciela, a o takich przypadkach słyszał od bardziej doświadczonych wartowników. Jednak było to dla niego bez znaczenia. Nie życzył mordercom dobrej nocy. Poczuł wstręt na myśl, że mógłby powtórzyć to słowo i skierować do niej.
Nie. Niech przyśnią się jej koszmary. Niech przyśni się jej „ta” noc. Niech nawiedzą ją duchy wszystkich, których zabiła. To było jedyne, czego szczerze pragnął. 

Niebo dopiero co pociemniało, a nowicjusz już przybył, by stać się następcą i wymienić dziennego wartownika. Temu pierwszemu było to na rękę, bo jakkolwiek gigantyczne były kwoty, którymi płacono za tę fuchę, nikt nie mógł się zmusić do spędzenia doby w tym miejscu. Dla wolnych ludzi była to udręka, słodkawy swąd zgnilizny, głosy, które do nikogo się nie zwracały, a które potęgowało echo. Głosy te najczęściej błagały o ratunek i były pewna, że nie są niczemu winne, a kraj nie sprawdza się wobec sprawiedliwości.
Sakura zbierała się na odwagę, od kiedy zmieniono strażnika. Był Błękitnym, więc brakowało mu styków z ludźmi ze szczytów hierarchii społecznej, mimo to postanowiła podjąć się ryzyka. Nie pogroził jej mieczem, gdy jak litanię, wymawiała imię Karu, nie złajał, gdy spytała o zgodę na koncert. Była nadzieja. Jeszcze nie płonna, ale cicho i delikatnie skrzyła się ogniem.
 - Czy Karu nie żyje? – zaatakowała go znienacka, siląc się na możliwie jak najmniej przejęty głos.
 - Od wczoraj. – Usiadł na małym zydlu i zaczął plądrować swoją sakwę. Spod jego kaptura Sakura dostrzegła zwisające pasma włosów. Były ciemnie jak krucze skrzydła.
Od wczoraj.
Nie oczekiwała przełomu. Los Karu był rozstrzygnięty już po pierwszym wersie rymowanki, kiedy ten mężczyzna przyszedł tu i sprawił, że będzie go nienawidziła po wieki. Ścisnęło ją w pęcherzu, więc przeszła przez wąski przełaz w ścianie, do wnęki, w której tkwiło drewniane wiadro. Gdy załatwiła potrzebę, strażnik zdążył zaopatrzyć się w szkicownik. Chciała zobaczyć, co rysuje, ale uniemożliwiło jej to jego położenie. Siedział przy dawnej celi Karu i obejmował Sakurę zasięgiem wzroku.
Natychmiast zatęskniła za piętnastolatką. Czuła suchość w gardle, gulę, blokadę. Pragnęła się zwierzać, słuchać porad lub historii gorszych, straszniejszych. W pewnych okolicznościach uderzało to w nią i rozumiała wtedy, że użalanie się nad sobą byłoby niestosowne wobec losów innych więźniów.
Ułożyła się na strzępku prześcieradła, gapiąc w sufit. Jeszcze dwa dni temu kręciły się z Karu wokół własnej osi, śmiejąc przy tym jak głupie. Bawiło je, że za każdym razem, gdy nagle przerywały ruch okrężny i padały na podłogę, świat wirował i długo nie przestawał. Sakura upajała się tym momentem i, jeszcze kiedy kołowała, wiedziała, że w schowku w duszy, głęboko, przechowa te cenne wspomnienia. Wtedy były rzeczywistą, dziś sięgała po nie na dno serca i odtwarzała, w kółko, bez końca, z ledwością dusząc w sobie śmiech. Nie wszystkie dni w lochach były dla niej koszmarem.
Zamknęła oczy.
Wczoraj podarowano jej kosztowny prezent; zgodę na śpiew. Pomyślała więc o przeszłości, do której nie lubiła wracać, ale stamtąd pochodził rytm tej muzyki, ślicznej i znanej od wczesnego dzieciństwa. Nuciła cicho swoją część i właśnie wtedy, pochłonięty szkicem stróż, poderwał głowę tak, że nie umknęło to jej uwadze.

 - To hymn. – Sasuke usłyszał swój własny głos i natychmiast pożałował pochopności.
Dziewczyna, którą odgradzały od niego kraty, powoli podniosła się do siadu. Natknął się na jej oczy, zielone jak królewskie szmaragdy, przytwierdzone ozdobnie do złotych kielichów.
 - Tak, to hymn – odparła. – Hymn klanu Słońca i klanu Księżyca.
 - Klan Słońca przestał istnieć – przypomniał jej wyniośle, by nie wzięła go za łagodnego stróża. Do tej pory wykazywał się niepoważną wręcz wyrozumiałością i obawiał się, że więźniarka pozwoli sobie na zbyt wiele.
Haruno nie sprawiała wrażenia nawet ukłutej drobną szpileczką, która wstrzykiwała w człowieka smutek.
 - Ja wciąż tu jestem – powiedziała, butnie wysuwając podbródek.
Wyglądała śmiesznie, w obliczu własnej sytuacji, ale Sasuke, mimo swej natury, nie poczuł wewnątrz potrzeby zadrwienia z niej, ba! Wziął to za akt odwagi; wyrażanie się takim głosem, silnym i drapieżnym, będąc jednocześnie zamkniętą za stalowymi kratami, odciętą od reszty społeczeństwa.
To głupota, zbeształ się.
Któregoś dnia dziewczyna umrze w samotności, a ta nieprzyzwoicie próżna intonacja nie ocali jej przed sznurem szubienicy.
W porze kolacji, niewiele po jego dotarciu tutaj, na dół zbiegły dwie służki. Jedna niosła tacę, której zawartość ukryła plastikowa pokrywka. Sasuke ściągnął brwi, widząc posiłek przenoszony w tak „wyrafinowany”, jak na status więźnia, sposób. Jego zdziwienie sięgnęło wyżej, kiedy ujrzał drugą służkę. Trzymała oburącz wiadro do kąpieli z parującą z jego wnętrza wodą. Przez ramię przewieszony miała ręcznik, zaś na sterczącym haku od wiadra, wisiał wiklinowy koszyk, pełen od różnego rodzaju olejków. Haruno struchlała na widok dwójki kobiet, które niepodważalnie kiwnęły brodami na jej celę.
 - Do Sakury Haruno, na polecenie króla – odezwała się jedna z nich, a Sasuke nie miał wyboru, musiał wyjąć klucz i przekręcić go w kłódce, by udostępnić im dziewczynę w całości. Robiąc to, słyszał jak w głowie brzęczy mu jej imię. Sakura.  Przez tę wpojoną nienawiść, nawet nie zerknął do zwoju, by samemu je poznać.
Kazano mu się schować, nie podglądać, kiedy odbywała się kąpiel. Kąpiel? Wiedział przecież, że co dwa tygodnie więźniowie cieszą się wiadrem wody i zużytą szmatą, dlatego dziwił się przywilejom Sakury. Co innego – była Haruno, potomkinią plugawego klanu, który nie zasługiwał na przebaczenie ani rarytasy. Może pomyślałby, że go oszukano. W końcu dopiero drugi dzień próbuje znieść smród lochów, a rubinowi strażnicy, z latami doświadczeń, zwyczajnie się pomylili, streszczając mu standardy więźniów. Uwierzyłby w to, gdyby nie mina dziewczyny. Była skołowana i Sasuke, wbrew poleceniom służek, wyjrzał zza złożonej z cegieł ściany, by przekonać się na własne oczy, że Sakura temu niedowierza.
Wtedy otrzeźwiła go jej nagłość, zbyt późno, jak pomyślał. Zachował się podstępnie, postanowił podejrzeć, ale wszystko kierowane było utwierdzeniem go w założeniach. Coś się tutaj działo, prawda? Coś niedobrego. Na jego oczach kąpano zdrajczynie, a te warunki szokowały i ją, co oznaczało, że dotąd nie traktowała tego jak normę.
Miała szczupłe, tyczkowate wprost ciało. Zabiegu doświadczała po raz pierwszy, co Sasuke wyczytał z jej postury i twarzy. Sakura była zgarbiona, drżała, nie od zimna, lecz ze wstydu. Dwie kobiety krążyły dookoła wiadra, w którym ją postawiono i przemywały ze starannością każdy zakamarek jej ciała. Czuł, że postępuje paskudnie, ale widok kobiecego ciała trzymał go w tej pozycji i nie pozwalał się wycofać. Miał dwadzieścia dwa lata, ale po raz pierwszy zdobył okazję, by zobaczyć skarb każdej kobiety. Zobaczył go i zdrętwiał, tak oczarowany, że nie mógł się poruszyć. Nie chciał. Dziewczyna miała jędrne, wyeksponowane przez cienie piersi i Sasuke poczuł, że dzieje się z nim coś niedobrego. Ścisnął oczy, ale stał nieruchomo. Karcił się w duchu za to, że nie może odeprzeć chęci na podniesie jednej z powiek. A gdy to zrobił, służka właśnie wcierała w jedną z jej piersi coś tłustego i wówczas dotarło do niego, że dłużej tak nie może.
Odstąpił, wypuszczając z siebie powietrze. Cały był napięty i bardziej skrępowany, niż myta jak dziecko dziewczyna z celi. Ochłonął, gdy Sakura założyła na siebie czyste ubranie. Sukienka przypominała mu poprzednią, prostą i białą, lecz tym razem konkurowała z kolorem śniegu, niepowleczona żadną plamą brudu. Starał się nie zawieszać wzroku na Sakurze, z racji tego, że źle na niego działała. No i wiedział, że jej włosy są świeżo umyte, wilgotne i lśniące. To sprawiało, że była o stokroć piękniejsza niż poprzednim razem, a zachwalenie jej urody, nawet w duszy, skrycie, było nie na miejscu dla wartownika. Więc nie patrzył. Czekał aż pochłonie kaszę z kromkami chleba i odeśle służki z powrotem. Przynajmniej posiłek był bliski standardom, myślał, nie to co ta kuriozalna kąpiel. Zapach jedzenia uzmysłowił mu, że jego żołądek zionie pustkami, nawet zacisnął się, informując o wymaganym zapotrzebowaniu. Sasuke wyjął z sakwy spakowany przez Tarou bochenek i w ciszy go przygryzał.
 - Smacznego. – Dziewczyna za kratami lekko skinęła głową. Tym razem nie miał wątpliwości, że mówiła do niego, ale plany pokrzyżowały mu dwie kobiety i Sasuke wstrzymał się przed odwzajemnieniem tego życzenia. Służki znane były ze swego gadulstwa, a za słowo skierowane do więźnia mógłby przypłacić życiem.
Więc jadł dalej, w milczeniu. 

O świecie zastał Tarou w domu. Wreszcie, ucieszył się. Wczorajsze wrażenia musiał zachować na dzisiaj, ponieważ Tarou od rana zajmowała się ulicznymi występami i zanim wróciła, na Sasuke czekała już następna warta.
 - Jaka ona jest? – spytała go od razu, przewiercając na wylot natarczywym spojrzeniem. Tarou taka była. Nie tolerowała kłamstw, troszczyła się o Sasuke i chciała, żeby dzielono się z nią wszystkimi myślami.
 - Jest śliczna – streścił, a gdy zasiadał do stołu, jego uwagę ściągnęła wisząca przy wejściu kukiełka. Była ręczną robótką Tarou i skojarzyła mu się z Sakurą: – Jak ta lalka – dodał bez zastanowienia.
 - Demony zawsze kryją się za piękną powłoką. Uroda to broń. Zapamiętaj to sobie. – Podała mu talerz kuskusu i nie wyglądała na zadowoloną. – Nie strać czujności, Sasuke.
 - Demony zabijają – powiedział.
 - Nie mają litości. Zabijają i niszczą porządek. To klany Słońca i Księżyca doprowadziły Konohę do tego stanu. Jeśli nie Haruno, Uchiha prędzej czy później wszczęliby bunt. To była tylko kwesta czasu. Zamiast współpracować, od zawsze ze sobą konkurowali. Jedz, musisz być głodny. O, fuj…
 - Co? – Jej nagłe obrzydzenie wytrąciło go z równowagi. Tarou pochyliła się nad nim i obwąchała kawałek płachty. Nie zdążył jej z siebie zrzucić po powrocie.
 - Ale cuchniesz!
 - Zarabiam – sprostował.
 - Jakim kosztem! – przekomarzała się z nim, przeczuwał to. Nie licząc praktykowania czarów, ulicznych występów i stwarzania nowych, przedziwnych lalek, pasją Tarou było dokuczenie Sasuke. Nie marnowała żadnych okazji. Uważała, że uroczo się złościł i, aby to udowodnić, zrobiła raz kukiełkę o naburmuszonej twarzy i kruczoczarnych włosach, a po tym jak nadała jej imię - jego imię -  sprzedała się błyskawicznie i Tarou później tego żałowała. – Smacznego – rzuciła, widząc, że Sasuke nie ma nastroju na wdawanie się w kłótnie.
Tym razem odrzekł:
 - Smacznego.
I przysiągł sobie, że następnym razem zażyczy tego i Sakurze. Nie dostosowywał się do pięciu reguł strażnika, a od dzisiaj postępował wbrew zasadom Tarou i zataił przed nią swoje myśli. Sakura Haruno nie była rewolucjonistą, który przemierzał centrum Konohy, naciągając cięciwę łuku i celując w nieszczęśliwie napatoczonych Uchihów.   
Dowiedział się tego następnego dnia.
Od Karu.
Karu żyła i wierzgała w rydzach dwóch, rosłych mężczyzn o czwartym stopniu doświadczenia. Ci zapracowali sobie na bezpośrednie kontakty z królem, nosząc kolor granatowy; kolor uprzywilejowany. Sasuke dzieliła od nich ogromna przepaść i właśnie dlatego musiał złożyć ukłon, mijając ich na pierwszej kondygnacji pałacu.
Karu żyła.
I bardzo czegoś nie chciała. Tyle wywnioskował po jej wrzaskach. Doprawiał je ból i determinacja. Karu była gotowa podważyć wolę króla, żeby uniknąć wymierzonej kary. Czym ona była, jeśli nie śmiercią na szubienicy? Sasuke ledwie przetrwał dwa dni w smrodzie, od którego zbierało go na wymioty, a już niedowierzał dwom rzeczom. Sakurze zagwarantowano kąpiel godzien konoszańskiej księżniczki, a Karu żyła dzień dłużej, choć teoretycznie powieszono ją dwa dni temu, o zmierzchu.  Prościej było to pominąć, ale Sasuke  nie zasnąłby w spokoju, bo Tarou bardzo na niego wpływała i nie znosił, gdy robiono z niego głupca.
Odejdź! – nalegało coś wewnątrz niego.
Nie odszedł. Podpatrywał jak strażnicy prowadzą dziewczynę głębiej korytarza. Sasuke zagapił się na dywan w kolorze bursztynu, który wyścielał środkowy fragment podłoża, a potem przeanalizował pierwsze skojarzenie. A jeśli Karu wyprowadzano z pałacu jednym z dziesięciu tajnych przejść? Ponoć dało się przedostać nimi na zewnątrz, bez narażania się na sokole oczy obywateli ze spirali ulic na horyzoncie. Oczywiście Sasuke nie znał lokalizacji żadnego z nich, a wynagradza pojęciem tej wiedzy była lojalność i wieloletnia praktyka. Teraz prawdopodobnie Karu miała zostać komuś dostarczona, w każdym bądź razie strażnicy nie chcieli, by ściągała na siebie uwagę innych, w razie gdyby opuszczali pałac głównym wejściem, dlatego ciągnęli ją w niewiadome.
W głowie obmyślił jakim sposobem, bez złapania, sprawdzić dokąd prowadzono dawną więźniarkę i miał zamiar wykorzystać do tego silne skręty na korytarzach. Chciał upewnić się czy teren jest czysty, a potem czmychnąć za ścianę, lecz ktoś niezapowiedzianie wyłonił się z tego zakrętu.
Uchiha.
 - Czekajcie! – zatrzymał strażników i dopiero wtedy zorientował się, że Sasuke sterczy w miejscu i się na niego gapi. Bo stał, wyczekująco, prorokując w głowie przyganę, która winna była wypłynąć z ust potomka klanu Księżyca. Sasuke nasłuchał się wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że karcenie niżej postawionych było dla Uchihów jak hobby. Praktykowali to z równą starannością, co Tarou pracę nad kukiełkami.
Choć ten mężczyzna był inny. Dotarło to Sasuke, gdy pomyślał, że Uchiha stracił głos. Nie było innego wytłumaczenia. Przecież tylko na niego patrzył, zamiast karać.   
Ubrany był w długi, czarny kontusz, którego obwiązano w talii ozdobnym pasem. Nie to jednak pozwoliło Sasuke szybko przejrzeć jego pochodzenie. Oprócz charakterystycznej urody, czarnych jak smoła oczu i włosów, o byciu Uchihą świadczyła szabla z wygiętą głowią i rękojeścią, na której widniał wygrawerowany znak klanu. Zwykle noszono ją z dumą, jednak ten mężczyzna wpadł w jakiś trans, jakby zapomniał, że musi pozować przecież na bohatera.
 - Itachi Uchiha! – Wyższy ze strażników dygnął leciutko na jego widok, a Sasuke powtórzył tę czynność, czując się jak obnażany. Oględziny Uchihy trwały zdecydowanie zbyt długo.  
 - Nowe rozkazy? – jęknął drugi strażnik, ten, który nie okazał szacunku.
 - Przyjmie ją rodzina. – Sasuke czuł, że w normalnych okoliczność wysłannik zdradziłby coś więcej, ale powstrzymywał go sam Sasuke. Zmuszony był podać strażnikowi zwinięty pergamin, bez użycia słów. – Adres – rzucił. – Tam ją zabierzcie.
 - A ty? – spytał złowrogo wyższy z mężczyzn i Sasuke nie od razu pojął, że słowa skierowano do niego.
Starał się wyjść z tego z godnością.
 - Idę do lochów.
 - Segment?
 - Trzeci – odparł.
Itachi Uchiha przewertował go od stóp po czubek głowy.
 - Pilnujesz Haruno?
Sasuke zamierzał przytaknąć, ale nie było mu to dane.
 - Sakura! – Karu odżyła, jakby nazwisko skazanej przywołało tutaj osobę, która go nosiła. W jaskrawym świetle, przy wtórze anielskich chórów. Mniejszy ze strażników w samą porę wzmocnić chwyt i niewiele brakowało, a Karu wyszarpałaby się krępującym ją męskim ramionom. – Jesteście w błędzie – bełkotała i Sasuke wydawało się, że jej głowa wisi bezwiednie.
 - To wariatka – skwitował niższy strażnik, naprężając mięśnie w razie tragedii. 
 - Ostrożnie z nią, Obito.
Karu nie dawała za wygraną.
 - Sakura jest niewinna!
 - Następna bajeczka? – westchnął Obito. Twarz miał schowaną pod granatowym materiałem, ale Sasuke wyczuł w jego głosie zmęczenie.
 - To nie bajka! – Karu zadarła wysoko głowę. Jej oczy błyszczały jak palące się łuczywo. – Sakura nikogo nie zabiła!
Zabiła, wmawiał to sobie Sasuke. Zabiła ich wszystkich z zimną krwią. Miała kuszę, łuk, sztylet… cokolwiek, a jej głowę przyozdabiał kapalin. Wstępowała na pole boju jak magiczny elf, prześliczny i drobny. Gdy Sasuke to sobie wyobrażał, pomyślał, że te znane z legend stworzonko bezkarnie zmuszono do walki. 
Nie!
 - Sakura jest niewinna! – Po korytarz  rozchodził się głos Karu, zrozpaczony, lecz drapieżny. Sasuke powtórzył w duchu formułkę, którą kazano mu stosować w takich sytuacjach, w trudnych początkach, gdy rozpoczynał szkolenie. Koszary zawsze były pełne rekrutów, a czasami goszczono rubinowych strażników. Oni z kolei dzielili się własnymi doświadczeniami.
 - To bujda. – Obito, niepozorny poskramiacz woli Karu, widocznie przypomniał sobie o tych opowieściach w jednakowym momencie. – „Jestem niewinny.” Cha! Dziewczyno, wysłuchuję tego po setki razy dziennie i mam serdecznie dość. Pogódźcie się z karą. Pozwólcie Konosze dążyć do sprawiedliwości. 

Kraj ruszy w stronę sprawiedliwości,
a ty umrzesz w samotności.

Czy można było postępować sprawiedliwie, poświęcając temu ludzkie życie? Tarou wbiła mu do głowy jego wartość i Sasuke nie do końca akceptował politykę swojego kraju. Śmierć była prosta, gdyby nie zacieśniające się w podziemiach więzi, jak przekonał się o tym na przykładzie Sakury i Karu, więźniowie traktowaliby śmierć jak ucieczkę. Orzeczenie wolności, możliwość ominięcia resztek upiornego oblicza świata, które zdawało ujawniać się coraz szybciej i odważniej.
 - Imię? – Jeden ze strażników kiwnął głową na Sasuke. Fragment twarzy, widoczny spoza kaptura, odsłaniał obficie porośniętą włosiem brodę.
 - Sasuke Kirin – przedstawił się.
 - Wróć do swoich zajęć, jeśliś łaskaw. Haruno nie może pozostać bez opieki.
 - Swoją drogą, dlaczego jeszcze nie została powieszona? – zagadnął Obito, a Sasuke nie zamierzał dłużej forsować cierpliwości wyżej postawionych i wziął nogi za pas. Wzrok Itachiego Uchihy oprowadzał go aż po kres korytarza, gdy należało przejść przez kilka rutynowych rytuałów. Sprawdzenie tożsamości przebiegało przy nadzorze dwóch Rubinowych i Sasuke nie cierpiał tego ponad wszystko.
A teraz trząsł się na myśl o niechybnym spotkaniu.
Sakura nikogo nie zabiła.
Sakura jest niewinna.
Nie wierzył w to ani trochę, ale tam, głęboko pod ziemię, nie gnało go poczucie obowiązku, lecz nadzieja. Właśnie. Brzmiało jak szyderstwo, wziąwszy pod uwagę okoliczności, jednak żyła w jego sercu, zdrowa i pnąca się ku górze, jak kwiat. Na co on liczył? Na czyste sumienie uwięzionego elfa?
Nie, to nie miało znaczenia.
Jestem niewinny, powtarzało dzień w dzień setki skazanych na podziemia. Słowo Sakury nie wyróżniało się niczym na tle tych zaręczeń.

- Świeć wysoko na niebie, muskaj promieniami. Będziemy walczyć w twym cieple. Dzielni i wytrwali.   
Stała wyprostowana, napęczniała wspomnieniami z tamtych dni. Uchihowie i Haruno gromadzili się na placu Eiko, codziennie, gdy pory dnia i nocy ze sobą graniczyły. Ustawiano ich w szeregi, dzielone za pośrednictwem ogólnej oceny koordynacji ruchowej i ilości przebytych zadań. Sakura przeważnie kwitła na ich końcach, a każdy następny dzień, w którym kobiece i męskie głosy świergotały spójnie i harmonijnie, każdy taki dzień pozbawiał ją chwastów, nawadniał i pozwalał wyłaniać się z pąka. Och, cóż to były za czasy! Jakkolwiek despotyczny był król, czuła, że ludzie nigdy nie będą tak zjednoczeni i tak wierni swoim racjom.
Hymn dzielił się na dwie części, więc potomkom klanu Słońca nie wolno było przywłaszczać sobie fragmentu klanu Księżyca i odwrotnie. Ta myśl zakorzeniła się w jej sercu i Sakura nigdy nie odważyłaby się zaśpiewać o nocy, porze, która nie była jej przypisana, toteż zajęła się dozwoloną częścią, robiąc to cichutko ze względu na drzemiącego na zydelku wartownika. Idylle skróciły jej hałasy ze schodów. Zrobione z kamienia polnego, tłumiły dźwięki kroków, ale całemu zajściu towarzyszyło postukiwanie. Jakby coś jednostajnie uderzało w rondel.  
 - Zmiana. – Do segmentu wpadł nowicjusz, dokonawszy tego prawie że szturmem, wyrwał ze snu poprzednika. Purpura płachty nie była z reguły barwą wysoce szanowaną, przynajmniej nie w takim stopniu co rubin, a już na pewno nie granat. Niemniej jednak nowicjusz, błękit, nie mógł pozwalać sobie na taką intonację i chyba tylko osowiałość zbudzonego strażnika ocaliła go przed karą.
Dzienny wartownik zebrał rzeczy, chwycił tobołek i rozstał się z Sakurą nienawistnym spojrzeniem. Przywykła tak bardzo, że nie sprawiano jej tym przykrości, choć doskonale wiedziała, jak schorzała jest jej odporność na ludzką awersję. Kiedyś kurczyła się pod ciężarem tych spojrzeń. Dzisiaj? Przestała się nimi zadręczać. To przychodziło z czasem. Cierpienie przestawało być cierpieniem, gdy rutynowo się powtarzało.
Człowiek w błękicie stanął przy okratowaniu, dość blisko, tak, że Sakura mogła w każdej chwili go dopaść i przy odrobinie wysiłku udusić, jeżeli udałoby się otoczyć rękami szyję wartownika. Wielokrotnie dociekała czy dałaby radę prześlizgnąć nadgarstek między zrdzewiałymi kratami. Mimo że początkowo ta zdolność graniczyła z cudem, teraz jej ramię było tak kościste, że bez problemu przedostawało się poza ograniczającą ją barierę. Jej ramię mogło być wolne, na moment, który chwilami trwał do godziny. Zależało to od strażnika i czasu, w przeciągu którego orientował się o jej wyczynach. Zwykle brano to za próbę ucieczki.
 - Ilu zabiłaś? – dobiegł ją głos, nieprawdopodobnie… wątpiący.
Sakurze zadawano bezlik takich pytań.
 - To nie ma znaczenia. – Spojrzała w miejsce, pod nieprzeniknionym cieniem kaptura, gdzie teoretycznie powinny być osadzone oczy strażnika. – To nie ma znaczenia, prawda? To nic nie zmieni.
Mężczyzna ścisnął w piąstce pręt.
 - Powiedz.  
 - Dlaczego? Czy jesteś jednym z wielu, którzy chcą pogłębić wobec mnie swoją nienawiść?
Nie dostała odpowiedzi, ale język dałaby sobie odciąć, że uścisk wartownika się wzmocnił i Sakurze wydawało się, że byłby zdolny zmiażdżyć żelazo w dłoni, zupełnie jak porcelanę. Porcelana była krucha. Karu powiedziała jej kiedyś, że Sakura jest z porcelany. Była. Pożegnalne spojrzenia, pełne wstrętu i pogardy; doznawała ich presji na co dzień, potrafiła się z tym pogodzić. Pytania o ilość ofiar nie dotykały jej jednak tak często i zawsze czuła się koszmarnie, stojąc przed osobami, które żądały podania konkretnej liczby.
Zero, pomyślała. Zero!
 - Nie nienawidzę bez powodu – odezwał się wartownik.
Sakura zagubiła się w jego rozumowaniu.
 - Masz powód – szepnęła. – Jestem Haruno, z klanu Słońca. Moja rodzina wszczęła bunt, zdewastowała Konohę, odebrała życie setkom Uchihów.
 - Twoja rodzina.
 - Tak.
 - A ty? – padło pytanie i uderzyło Sakurze do głowy jak piwo z karczmy, gdy brat dał jej do spróbowania po raz pierwszy. A ty? A ty? A ty? – strażnikowi zawtórowały głosy w jej głowie. Musiała zacisnąć oczy, aby strawić je wszystkie.
A ona?
 - Nienawidzę ludzi, którzy odbierają życie innym – skonkretyzował.
 - Pomyśl! Dlaczego tutaj jestem? – Myślała, że jest szansa. Wybrnie z tej sytuacji.
Pomyliła się.
 - Jesteś tu, bo płynie w tobie krew klanu Słońca. Jesteś ostatnią, którą złapano. Jedyną, której pozwolono żyć.
 - A kim ty jesteś? – Głos jej zachrypnął. Przodkowie, coś się z nią działo. Niedowierzała. Gdyby nie tkwiła tu od trzystu dni, sama jak palec, sponiewierana i odrzucona przez społeczeństwo, gdyby nie przytrafiło jej się to wszystko, może pomyślałaby, że ten mężczyzna zmusza ją do przełomu. Może pomyślałaby, że wierzy w jej rację, popiera ją, że naciska, by zdjąć z serca Sakury ciężar, ważący tyle co królewski pałac. Po cholerę?, pytała się. Błękitny nie byłby w stanie jej stąd wydostać, zakładając, że uwierzyłby w jej wersję zdarzeń.  – Kim jesteś? – Cisza się przeciągała, więc postanowiła ją przerwać.
 - Obywatelem, który próbuje zarobić na życie. Nikim więcej.
 - Ale…
 - Posłuchaj – ucichła, więc strażnik wykorzystał to, by dodać swoje: – Powierzę ci sekret, jeśli mi powiesz.
 - To podstęp – stwierdziła, nie potrzebując nawet namysłu. Jej nogi odruchowo wycofały się do kąta, tam czuła się bezpieczniej, zwłaszcza, że mężczyzna wciąż sterczał przy okratowaniu. – Nie ufam ci.
Rozdrażniła go, cholera! Teraz i drugą pięścią miażdżył kawałek żelastwa. Po tym spuścił głowę i sapnął jak rozjuszony byk na corridzie.
 - Karu – warknął przez zęby. Karu! Żołądek Sakury zaczął wykonywać akrobacje. Kurczył się i rozluźniał naprzemiennie, nakłaniając do ferworu serce. Teraz i ono cudaczyło, biło w piersi tak, że jego puls rozsadzał Sakurze uszy. – Karu żyje.
Żyje!
 - J-jak to? – Nieśmiałym krokiem podeszła do „bariery”.
 - Powierzyłem ci sekret – upomniał się i podniósł wzrok. Nie myślała trzeźwo, ledwo powstrzymała się przed tańcem radości, które odstawiały dzieci na ulicznych występach. Później ochłonęła.
 - Mogę ci wierzyć?
 - Nie masz wyboru. Lepiej żyłoby ci się z nadzieją, że mówię prawdę niż z założeniem, że kłamię.  
 - Dlatego przeżyła?
 - Nie wiem. – Westchnął.
 - Gdzie teraz jest?
 - Nie wiem. – Kolejne westchnięcie.
Sakura pogodziła się z faktem, że stopień wtajemniczenia Błękitnych jest porównywalny do stopnia więźniów – oba statuty społeczeństwa nie wiedziały praktycznie nic o rzeczach, które działy się na obrębach pałacu.
 - Dlaczego mi to mówisz? – Wreszcie odważyła się o to zapytać.
 - Próbuję ci zaufać. Wierzyć, że ani ty, ani Karu nie postradałyście zmysłów, więzione tutaj.  
Nie. Nie. Wprawdzie pleśniała tu od trzystu trzydziestu dwóch dni, była trochę uwsteczniona, zapomniała o naukach i trafiały się jej chwile, kiedy przerażała ją myśl, że umiejętność czytania mogłaby wymrzeć. W gruncie rzeczy nie była jej na nic potrzebna, nie tutaj, nie teraz, skoro sądziła, że utknie tu dopóki się nie zestarzeje. Ostatnimi czasy pojęła wreszcie motyw króla. Był inicjatorem. Inicjatorem kary gorszej od szubienicy czy spłonięcia żywcem, gwarantując przy tym widowisko dla mieszczan. Na wszystkich Bogów! Taki zgotowano jej los i Sakura ani śmiała myśleć o sprawiedliwości w obliczu tych zdarzeń.
 - Nie oszalałam. – Chwyciła któryś pręt, tylko po to, żeby przekonać się o czujności strażnika. Stał nieruchomo, jak posąg, jak kukła, z tą różnicą, że on zdawał się mieć serce.
Nagle odsunęła się z powrotem.
 - To głupie. Takie głupie…
 - Co? – Przekrzywił głowę.
 - Mówię o zaufanie, o podstępie. Nie, to bezsensu. Mogę ci powiedzieć. Wszystko, co do joty. Przecież nie mam już przyszłości. Zostanę tu do końca albo umrę na szubienicy. To bez znaczenia.
 - To bez znaczenia – powtórzył za nią niczym echo. Nie popierał jednak tych słów. On je rozważał.
Sakura oparła ciężar ciała na ścianie z cegieł i zaczęła grzebać palcem w wyżłobieniach między nimi.
 - Jestem taka jak wszyscy – mówiła. Wielkie nieba! Słowa wylewały się z niej tak, że wyobraziła sobie wodospad, do którego zabierała ją matka. Tym były jej słowa. Wodą! A ta sączyła się litrami, pieniła po włączeniu w nurt rzeki, płynęła i płynęła bez końca. – Jestem taka jak wszyscy, ale inna. Jestem niewinna. Jestem jedną z niewielu, którzy trafili tu niezasłużenie. Nie zasługuję na to. Mój brat uczył mnie dobroci, razem zawsze obsypywaliśmy złotem dzieci ze slumsów. W kółko powtarzał, że mogłabym przecież być jedną z nich i mam dziękować Bogom za łaskę, dzieląc się pieniędzmi. Tylko rodzice złościli się ilekroć przyłapywali nas na gorącym uczynku. Mama zawsze kręciła głową, prosiła, bym szanowała pieniądz.
Z metrum wytrącił ją turkot. Wartownik pociągnął zydel bliżej celi i usiadł na nim, a słysząc, że ucichła, zachęcił ją gestem magika do ciągu dalszego.
Sakura, nie możesz podać mu tego na tacy. Nie możesz, zabroniła jej druga jaźń, którą zawsze podejrzewała o sekretną egzystencję.
Odchrząknęła więc, zawężając historyjkę.
Bardzo zawężając.
 - Nie zabiłam. Nigdy. – Osunęła się na ziemię.
Strażnik widocznie się wzdrygnął, ale wstrzymał się od komentarza.
 - Nie chcę nikogo zabijać. Dawniej też nie chciałam. To po prostu się stało. Wszędzie była krew, ludzie krzyczeli, moja ciotka groziła mi, że jeśli stamtąd wyjdę, umrę od razu. Myślałam, że to oni. Uchiha. Jesteś Uchihą?
Pokręcił głową. Odetchnęła, gdyż na moment unieruchomił ją niespodziewany lęk. Jej nienawiść wobec niego znowu by wzrosła, a teraz, przynajmniej malała. Jak wskaźnik. Opadała w dół, stopniowo, im dłużej milczał i słuchał opowieści Sakury.
 - Skąd nie mogłaś wychodzić? – usłyszała jego głos. Był miękki i sprawił jej ulgę.
 - Z piwnicy.
 - Przetrzymywała cię tam?
 - Tylko tego dnia.
 - Tam cię znaleziono. – Bardziej stwierdził niż zapytał, bosko olśniony. Sakura przygryzła wargę i wzięła do rąk kawałek wypłowiałego prześcieradła. Zwinąwszy go, podłożyła pod policzek, wspierając ciężar głowy na własnym ramieniu i fragmencie ściany.
Błękitny zaczął ostrożnie:
 - Nic więcej mi nie powiesz?
Odmówiła.
To jej wystarczało. Poczuła, jakby miała przy sobie drugą Karu. Mniej żywą, bardziej słuszną i oficjalną, lecz wrażenie było podobne. Karu. Tęsknota za nią ścisnęła jej serca jak pięść, ale czuła wdzięczność względem przodków, którzy sprawili, że ścieżki jej i tego wartownika się zazębiły. Na każdym kroku naruszał zasady, a dzisiaj, właśnie dzięki temu, przebyła najdłuższą rozmowę, bo zazwyczaj kończyło się na półsłówkach. On był inny. Nowy. Może właśnie to czyniło go wyjątkiem? Inne postrzeganie rzeczywistości, myślenie perspektywiczne.
Tej nocy zasnęła z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Śniła o Karu, o bracie, o gromadce dzieci poprzebieranych za zwierzęta, o ich występach i pieniążkach, które wpadały do wiader przy finałowym akcie. Słyszała głośne owacje, oklaski i miała wrażenie, że wróciła do tamtych czasów; stała się obserwatorem, widzem. Żywym, nie tym cierpiącym, tym, który karmił się wyłącznie wspomnieniami.

Zasnęła nie myśląc o ciotce ani o piwnicy.   

1 komentarz:

  1. Dziś jest bardzo wyjątkowy dzień, bo jeśli nikt mnie nie ubiegnie, to pierwszy raz mój komentarz na twoim blogu będzie pierwszy i nie dodany jakiś tydzień po pojawieniu się rozdziału xD
    Szerzej wypowiem się pod częścią drugą, w każdym razie świetny pomysł, więc pędzę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń